środa, 14 maja 2014

Rozdział 14

Kieszeń

     Lena zaczęła się wydzierać i w tym samym czasie zaatakował ją zmutowany rekin. Z kaczych nóg Lory wysunęły się szpony, a z ciała para dużych, czarnych skrzydeł. Potwór rzucił się z pazurami na dziewczynkę. Już miał rozerwać Lenie gardło, kiedy do pokoju wparowała Nelly i rzuciła półmetrowym mieczem, dookoła którego widniała lekka poświata, w Lorę. Broń trafiła prosto w pierś potwora. Niestety, zanim to coś upadło, zdążyło ugryźć Lenę w prawe przedramię, po czym całkowicie rozpłynęło się w powietrzu. 
     Dziewczynka upadła na podłogę. Widziała wszystko przez mgłę. Nawet dźwięki, które do niej docierały, były niewyraźne.
     - Lena. - Potrząsała nią Nelly. - Słyszysz mnie?
     Jedenastolatka zdobyła się na lekkie kiwnięcie głową. Starsza siostra wzięła ją na ręce i wybiegła z domu. Przed budynkiem stał wysoki blondyn ubrany cały na czarno. Jego skórę pokrywały dziwne tatuaże. Podszedł szybkim krokiem do obu dziewczyn i wziął Lenę na ręce. Nelly wyciągnęła z tylnej kieszeni jeansów telefon. Kliknęła kilka razy w ekran i przyłożyła urządzenie do ucha.
     Lena nie usłyszała dokładnie rozmowy, doszły do jej uszu tylko jakieś ich strzępki.
     - Wyklęty... Przynieść?... Okej. Zaraz będziemy - słyszała głos starszej siostry.
     Dziewczyna wzięła swoją siostrę z powrotem na ręce i usiadła na motorze za chłopakiem. Nelly cały czas mówiła coś do Leny i zmuszała ją do odpowiadania na pytania. A dziewczynce tak bardzo chciało się spać...
     - Nie pozwól jej zasnąć. Za minutę będziemy w Instytucie - odezwał się blondyn.
     Miał rację. Niedługo później zatrzymali się obok ruin jakiegoś kościoła. Nelly, nadal z Leną na rękach, wbiegł do środka. Wnętrze starego budynku wyglądało bardziej jak wnętrze czterogwiazdkowego hotelu, a nie zniszczonego kościoła.
     Już przy wejściu pojawił się wysoki i umięśniony chłopak, który też miał dziwne tatuaże na całym ciele. Zaprowadził ich do pomieszczenia, które wyglądało trochę jak duża sala szpitalna. Wzdłuż dwóch ścian ustawione były szpitalne łóżka, każde oddzielone zasłoną. Na szafeczkach można było dostrzec kilka buteleczek z dziwnymi płynami.
     Lenę położono na najbliższym łóżku i wlano jej do ust czerwony płyn. Smakował okropnie, ale dziewczyna skupiła całą siłę swojej własnej woli, żeby połknąć obrzydliwą ciecz. W Hogwarcie nauczyła się, żeby połykać takie płyny, ponieważ one najbardziej pomagają. Dziewczynka potrząsnęła głową, w nadziei, że może to pomoże jej zabić ten smak w ustach. Nie pomogło, ale dziewczynce wyostrzył się obraz. Popatrzyła na swoją rękę i zobaczyła, że bardzo niski pan z czerwonymi oczami opatruje jej rękę jakimś bandażem, z którego kapała fioletowa woda. Kiedy tylko dotknął opatrunkiem rany, Lena poczuła wielką ulgę. Po kilku minutach ten dziwny pan podniósł bandaż, wytarł rękę dziewczyny, po czym obwinął przedramię czystym opatrunkiem.
     - Jutro powinna być już zdrowa, ale lepiej, żeby została kilka dni. No wiece, dla pewności. A teraz, może przyniesiecie jej inne ubranie. To jest trochę... zniszczone - powiedział.
     Rzeczywiście. Koszulka i szorty dziewczynki była całe obszarpane, a włosy poplątane. Lena chciała je zmienić na krótkie, ale przy tylu ludziach, którzy nie byli ani czarodziejami, ani mugolami, nie mogła tego zrobić. Oni wszyscy uważali ją za zwykłą jedenastolatkę. I tak miało zostać.
     Następny tydzień Lena już zawsze wspominała miło. W Instytucie, bo tak wszyscy nazywali ten budynek, znalazła swojego rówieśnika. Miał na imię Max. Za grubymi szkłami okularów skrywały się duże, okrągłe, czarne oczy. Na czoło wiecznie spadały mu kosmyki brązowych włosów. Razem z Leną często kładli się na dywanie i wspólnie czytali komiksy, których Max miał ich bardzo dużo.
    Kolejny tydzień nie był już tak przyjemny. Lena musiała iść na rozmowę z Hodgem, czyli tym panem, który opatrywał jej rękę. Pomimo tego, że już kilka dni z rzędu widywała się z nim na korytarzu, nadal nie przyzwyczaiła się do jego czerwonych oczu. Na samą myśl o nich wzdrygała się z obrzydzeniem. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu musiała porozmawiać z nim w cztery oczy. Kiedy przyszła i zamknęła za sobą wielkie drzwi, które prowadziły do jego gabinetu, od razu zaczął swój monolog.
     - No no, nie wiedziałem, że do tego dojdzie, żeby szpieg Voldemorta wstąpił do naszych szeregów - zaczął. - Szkoda, że Lorze nie udało się ciebie zabić. Pewnie Voldi  uważa, że jesteś bardzo ważna i nie może cie tak łatwo stracić. Może chodzi mu o Przepowiednię, a może o coś jeszcze innego. Och, nie myśl, że o tym nie wiem - dodał widząc jej uniesioną brew. - Długo zbierałam informację na twój temat, ale udało mi się. Wiem o tobie wszystko. - wysyczał dziewczynce do ucha.
     Lena zaczęła się go bać. Jakby chciał jej coś zrobić, nie miałaby z nim szans w walce. Była niewyszkolona, a on uczył cały Instytut jak walczyć. Dodatkowo miał wielkiego, czarnego sokoła. Dziewczynka zaczęła szacować swoje szanse na przeżycie, kiedy usłyszała głos Hodge'a:
     - Na nią! - krzyknął, a sokół rzucił się na Lenę, która zdążyła zasłonić swoimi rękami twarz.
     Wielki ptak rozdzierał jej pazurami skórę. Z ust dziewczynki cały czas wydobywał się straszny pisk. Jace, czyli ten wysoki blondyn, który razem z Nelly ją uratował ze szponów Lory, wpadł do środka i zabił ptaka. Chciał właśnie złapać Hodge'a, ale ten wyskoczył przez okno. Oboje pomyśleli, że umarł, ale chwilę później zobaczyli go lecącego na czarnych skrzydłach w kierunku otwartego okna. Wleciał do środka i złapał nogami Lenę, która próbowała wszystkiego, żeby się wydostać. Niestety, nie udało się jej.
     Lecieli dosyć długo. W końcu wlecieli do kolorowej dziury i znaleźli się w nowoczesnym mieszkaniu.
     - Gdzie ja jestem? - zapytała Hodge'a.
     - W Kieszeni - odpowiedział takim tonem, jakby zapytała jakiego koloru jest marchewka.
     - Co? Zmniejszyliśmy się? - dopytywała się coraz bardziej zdziwiona Lena.
     - Nie. W moim świecie, Kieszeń to nie tylko taka w ubraniu. To również miejsce, w którym przebywasz, żeby cię nie wytropiono. Można się nim przemieszczać, ale niekoniecznie. Można całe życie stać w jednym miejscu - wyjaśnił. - A teraz idź tam . - Wskazał na kanapę.
     Dziewczynka nie chciała się ruszyć, więc ten pan złapał ją w pasie i rzucił na mebel. Lena jęknęła z bólu. Wyprostowała się, kiedy usłyszała męski głos. Nie należał on do Hodge'a. Odwróciła głowę w tamtą stronę i zobaczyła wysokiego i umięśnionego osiemnastolatka z bardzo jasnymi włosami oraz czarnymi oczami.
     - Witaj siostrzyczko - powiedział. - Miło cię znowu widzieć.

______________________________________
No i jest nowy rozdział (:
Co prawda nie wyszedł taki, jak chciałam (jest krótszy) ale trudno ;/ 
Mam nadzieję, że się spodobał. 
Przepraszam, ża wszystkie błędy, ale jestem chora i głowa mi pęka ;C Przez co nie mogłam sprawdzić rozdziału ;/ Ledwo go napisałam, ale coś jest :O
CZYTASZ? SKOMENTUJ!

6 komentarzy:

  1. Zmutowany rekin był! Ogółem rozdział fajny, ale troszku za mało opisów, więc proszę się postarać! ;^;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się staram i nie daję rady ich napisać, więc powstaje taki bardzo krótki i ogólny opis :C Trzeba się postarać jeszcze bardziej... ;/

      Usuń
  2. Wut? Zmutowany rekin?
    Ukwiale, opisy ;___; ja ce opisy ;__;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się je wcisnąć w następnym rozdziale (bo będzie ostatni i chce go zrobić taki super ;-;)
      No więc, mój Raku, będą w następnym rozdziale :3

      Usuń
  3. fajny rozdział, szkoda, że nie ogarniam o co chodzi z tym gościem o bardzo jasnych włosach XD czekam na kolejny ^-^ WENY!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. więcej o nim będzie w następnym rozdziale C:
      Dzięki i nawzajem ^^

      Usuń