piątek, 28 marca 2014

Rozdział 10

Znowu żywa

     Mężczyzna wyszedł z cienia. Był dosyć wysoki, miał bardzo jasne i długie blond włosy, który były związane z tyłu głowy.  
     -Chodź za mną dziewczyno. Albo nie. Najpierw się przebierz. Czarny Pan nie może zobaczyć cię... tak ubranej. - Machnął różdżką i w ciemnym pomieszczeniu pojawiła się wielka, biała szafa. Drzwiczki otworzyły się same, z cichym skrzypnięciem. - Wybierz sobie coś - powiedział. - A jak skończysz, to zadzwoń tym dzwoneczkiem - mówiąc to włożył jej mały, ale ciężki dzwonek o dłoni. Chwilę później usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi. Zaglądnęła do szafy, a tam były prawie same sukienki. Dziewczynka przewróciła oczami i ubrała granatową sukienkę na ramiączkach. Niestety nie znalazła żadnych butów, więc stwierdziła, że pójdzie boso. Chwyciła mały dzwoneczek, który wcześniej położyła na podłodze i lekko nim potrząsnęła. Po kilku minutach drzwi otworzył... Draco?
     - Hej, Lena - przywitał się. - Udało nam się, co nie?
     - Co się udało? - zapytała zdziwiona.
     - No, rytuał. A właśnie, chodź. Czekaj na ciebie.
     - Kto? Czemu? - zasypywała pytaniami młodego Malfoy'a, który nie odpowiedział na żadne z nich. Zaciągnął ją za rękę do wielkiego pomieszczenia. Może nie aż tak, jak Wielka Sala w Hogwarcie, ale również bardzo duża.
     - Czy to panna Dollengenger, panie Malfoy? - zapytał mężczyzna siedzący tyłem do nich, a przodem do okna.
     - Oczywiście, Panie - odpowiedział drżącym głosem Draco. Mężczyzna wstał i kiedy już się obrócił w stronę drzwi, spojrzał na Lenę. Dziewczynka lekko powstrzymywała się od śmiechu. Ten gość nie miał nosa. W końcu nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
     - Co cię tak śmieszy? - zwrócił się do niej beznosy facet. Pomiędzy jednym napadem śmiechu, a drugim zdążyła powiedzieć: "tyniemasznosa". Draco złapał ja w pasie i wyciągnął z pomieszczenia na korytarz. Lena ciągle zanosiła się śmiechem, podczas gdy Malfoy miał śmiertelnie poważną minę.
     - Co ty sobie wyobrażasz? On uratował ci życie! Uspokój się, wejdź tam, przeproś i rób co ci każą.
     Lena wykonała polecenia przyjaciela. Czarny Pan, jak go wszyscy nazywali, kazał jej wyjść do pokoju przydzielonego tylko dla niej, a oni mieli się zastanowić, co z nią zrobić. Skrzat zaprowadził ją do odpowiedniego pomieszczenia. Stało tam łóżko, ta sama szafa, z której korzystała wcześniej i małe okno. Położyła się spać, ponieważ była zmęczona podróżą z Przejścia. O trzeciej rano przyszedł Draco i obudził ją. Założył na sukienkę czarną szatę z długimi rękawami i sięgającą do kostek. Poprowadził prawie śpiącą przyjaciółkę z powrotem do tej dużej sali. Zostawił ją na środku, a sam dołączył do okręgu,  gdzie stał Czarny Pan, pan Malfoy i tuzin innych czarodziei, których Lena nie znała. Voldemort zbliżył się do niej i powiedział:
     - Zostajesz śmierciożerczynią, moją poddaną. Od tej pory masz robić co ci każę. Podaj  mi rękę, dziecko.
     Lena nie chciała dać ręki nieznajomemu mężczyźnie, tym bardziej, że chciał, żeby była jego poddaną. Voldemort mocno chwycił jej nadgarstek, pociągną go do góry. Przybliżył swoją różdżkę do jej przedramienia. Z jej końca wystrzelił czarny wąż i czaszka, które chwilę poślizgały się po jej ręce, aby przybrać kształt Mrocznego Znaku na przedramieniu.
     - Od teraz jesteś moją poddaną, Leno Dollengenger. Zostałaś śmierciożerczynią.

__________________________________________________________
Jest nowy rozdział, ale nie jestem z niego zadowolona ;/
Nie wiedziałam za bardzo jak opisać te wszystkie wydarzenia i wyszło, co wyszło.
mam nadzieję, że da radę to przeczytać xd
z góry dziękuję za szczere komentarze :)

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 9

   Powrót 


Lecieli szybciej niż wcześniej. Kiedy tylko wylądowali, Nico pociągnął Lenę za rękę i przyprowadziło do gabinetu Carla.
     - Ona... ona... to o niej mówiła - powiedział łapiąc szybko powietrze.
     - Co? Kto? O mnie? Nic nie rozumiem - odezwała się Lena.
     -Poczekaj chwilę. Nico - zwrócił się do chłopaka - jesteś pewien, że to o niej była mowa? - Nico potwierdził skinieniem głowy. - No dobrze. Lena, tak? Jeśli Nico tak twierdzi to muszę mu uwierzyć. Z eliksirów stworzyłaś małego kota, tak? Możesz tutaj podejść? - wskazał na stolik z fiolkami. - Spróbuj zrobić, hmm... pluszaka?
     Lena skinęła głową, podeszła do stolika i pomieszała kilka płynów. Z kociołka wystawały uszy. Carl pociągnął za nie i wyciągnął pluszowego królika. Otworzył szeroko oczy.
     - A więc jednak - powiedział do siebie i po prostu gapił się w jeden punkt. Po dłuższej chwili oprzytomniał i zwrócił się do Nico - wyjdź chłopcze. Muszę porozmawiać z panną Dollengenger.
     Nico wyszedł z pokoju, a Carl od razu zaczął mówić:
     - Posłuchaj mnie. Kilkaset lat temu pewna kobieta, dokładniej jasnowidzka, prababka profesor Trelewney jeśli się to interesuje, przepowiedziała, że w Przejściu pojawi się dziewczynka, która będzie lepsza z eliksirów od kogokolwiek z tych, który wcześniej tu przybyli. Wróci do świata żywych po dziesięciu dniach pobytu w Przejściu. Będzie musiała podjąć ważną decyzję. No wiesz, jak na razie wszystko wskazuje na ciebie. A teraz już idź dziewczyno. Wyśpij się, jutro zaczynamy trening. Dobranoc.
     - Dobrej nocy - odpowiedziała cienkim głosem Lena. Ruszyła do swojego nowego pokoju, który znalazła po dłuższym poszukiwaniu. Miał numer 13.
     - Ciekawe, czy będzie szczęśliwa. - powiedziała cicho do siebie i pchnęła drzwi. Pokój wyglądał tak samo, jak rano. Dziewczyna rzuciła się na łóżko. Myślała, że nie da rady zasnąć, ale tylko zamknęła oczy, a już spała.

     Przez następne kilka dni Lena chodziła prawie jak zombie. Nie miała w ogóle energii. Jadła, bo jej kazano, chodziła na treningi, bo musiała, a resztę czasu spędzała w pokoju zwinięta w kłębek na swoim bardzo wygodny łóżku. Często przychodził do niej Nico, a czasem jeszcze Camille. Po trzech dobach oprzytomniała. Starała zachowywać się normalnie, tak jak na samym początku, przed rozmową. Już jej się udało przestać o niej myśleć.
     Po ciężkim, całodniowym treningu, turkusowowłosa długo siedziała w ciepłej wodzie w wannie. W końcu wyszła i w piżamie ruszyła do swojego pokoju. Położyła się na łóżku i zasnęła. Tutaj, w Przejściu, nigdy nie ma się problemów z zaśnięciem. Chcesz spać, to automatycznie tak się dzieje. Około trzeciej w nocy Alice wyciągnęła Lenę z łóżka.
     - Co się dzieje? - zapytała zaspanym głosem.
     - Nico... a z resztą, sama zobaczysz - odpowiedziała opiekunka.
     Pobiegły do jego pokoju. W progu Lena stanęła jak zamurowana. Jej przyjaciel stawał się... jakby przeźroczysty. Podeszła do niego jak najszybciej. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale chłopak jej przerwał:
     - Nic nie mów. Zostało mało czasu. Mnie już nie będzie. Dokonaj właściwej decyzji. - Z każdym słowem Nico stawał się bardziej przeźroczysty. - Wiesz o czym mówię. Stań po tej dobrej stronie, a która to jest, sama musisz zdecydować. Cały świat w twoich rękach. Mój czas już nadszedł. Odchodzę z Przejścia, nikt nie odprawił rytuału. A ty wrócisz, za trzy dni do świata całkiem żywych. Nie zawiedź mnie. Będę nad tobą czuwał, tam z Góry - wskazał na niebo, przez okno dachowe. Rozmawiaj ze mną w myślach czasem, usłyszę cię i odpowiem. Nigdy cię nie zapomnę, panno Dollengenger i mam nadzieję, że ty też będziesz pamiętać o kolegach i koleżankach z Przejścia, a szczególnie Nicolasa Blunta. Żegnaj. Jeszcze się spotkamy, za... kilkadziesiąt lat. - I po prostu rozpłyną się w powietrzu. Zniknął. Lena wybuchnęła płaczem. Właśnie jej przyjaciel umarł. Tym razem tak na prawdę, na zawsze. Dziewczynka płakała przez całą noc. Właściwie to nawet nie wiedziała kiedy i jak znalazła się w swoim pokoju. Jedyną pamiątką po Nico był jego zegarek, który zabrała z jego szafki nocnej.
     Rano obudziła ją Camille. Ona tez miała zaczerwienione oczy, co świadczyło, że ona też płakała.
     - Czas na śniadanie - powiedziała szybko i wybiegła z pokoju pociągając nosem. Lena wstała i przeglądnęła się w lustrze. Wyglądała okropnie; czerwone oczy, ciemn cienie pod oczami i ślady zaschniętych łez. Przebrała się w za dużą, czarną bluzę i jeansy w tym samym kolorze. Na bose stopy włożyła swoje ulubione trampki. Umyła twarz, włosy rozczesała i związała w koński ogon na czubku głowy. Wyszła z pokoju i ruszyła do jadalni. Już na pierwszy rzut oka było wiać, że wszyscy lubili Nico. Nikt się nie śmiał, wszyscy byli ubrani na czarno na znak żałoby i mieli smutne oczy. Lena zajęła swoje miejsce i popatrzyła w swoją prawą stronę. Nikogo tam nie było, przecież to miejsce, byłe miejsce Nico. Dziewczyna poczuła, że łzy zbierają jej się w kącikach oczu, a jedna zagubiona spłynęła po jej policzku. Otarła ją wierzchem dłoni. Nic nigdzie nie było słychać. W końcu rozległ się gong, który powiadomił wszystkich, że czas na poranny trening, czyli po prostu ćwiczenia. Później lekcje z Alice, obiad i czas wolny. Jak zwykle poszliśmy do naszego smoka, któremu nadal nie wymyśliliśmy imienia. Dni mijały, a Lena stawała się coraz słabsza. Nie wiedziała co się dzieje. Dziesiątego dnia pobytu zaczęła znikać, tak samo jak kilka dni wcześniej Nico.
     - Jeśli zamienisz się w kolorową mgiełkę - powiedział Carl - to znaczy, że ktoś odprawił rytuał, a jeśli znikniesz to... no cóż, umierasz. Tak całkiem.
     Chwilę później zamiast Leny w Przejściu latały kolorowe obłoczki, a sama dziewczyna wylądowała w ciemnym pomieszczeniu. Przestraszyła się.
     - Lena Dollengenger - odezwał się ktoś z cienia grubym, męskim tonem. - Czekałem na ciebie.

________________________________________________________
Jest nowy rozdział C:
Mam nadzieję, że się chociaż trochę spodoba, bo szczerze mówiąc to myślę, że mi nie wyszedł ;/
Proszę o szczere opinie na temat rozdziału. :)
A, i już bym zapomniała XD Zamierzam przestać pisać na jakiś czas o Nelly (jak może zauważyliście) XD Możliwe, że jeszcze kiedyś do niej wrócę, ale to nie jest pewne. 
Czytasz? Skomentuj! Lepiej mi się pisze jak wiem, że ktoś to czyta XD

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 8

Instytut oraz tęczowy kotek

     W południe Nelly ruszyła w poszukiwaniu ruin kościoła przy South Street. Nie było to daleko,ale i tak trochę się zmęczyła, ponieważ musiała nieść ciężką walizkę. Jocelyn miała rację, ktoś na nią czekał. Była dosyć wysoka, miała jakieś siedemnaście lat, długie czarne włosy i brązowe oczy. Podbiegła do Nelly pomimo długiej, czarnej sukienki i wysokich szpilek.
     - Jestem Isabelle. A ty? - przywitała się.
     - Nelly - odpowiedziała jej. - Co ja tu robię? - zapytała i dodała nieco obrażonym tonem - Nikt wcześniej nie chciał mi powiedzieć.
     - To nie moje zajęcie - pokręciła głową, wprawiając tym samym włosy w ruch. - Zaprowadzę cię do Hodge'a. On jest od tłumaczenia. Tylko się go nie przestrasz - dodała z lekkim uśmieszkiem i ruszyła w stronę starych, pokruszonych, marmurowych schodów.
      - Ej! - zaprotestowała Nelly. - Mam wejść do kościoła, który może się w każdej chwili zawalić. 
      - Nic się nie zawali. To coś w rodzaju magii. Niektóre rzeczy są inne niż się wydaje.
     Nelly dalej miała wątpliwości, ale weszła do środka. Wcale nie było tam nic zawalone. Wręcz przeciwnie. Piękny korytarz ze złotą windą na jego końcu. Isabelle poprowadziła mnie prosto do niej i wcisnęła duży, czerwony guzik. Pojechałyśmy w górę. Izzy przekazała mnie swojemu starszemu bratu, Alecowi, który poprowadził mnie pod wielkie, drewniane drzwi. Alec wyglądał na osiemnaście lat, miał krótkie, czarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Był podobny do Isabelle albo raczej ona do niego.
     - Tam jest Hodge. Wejdziesz tam sama. - Alec już miał odejść, ale dodał jeszcze - Zostaw tutaj walizkę.
     Nelly weszła i zobaczyła coś, czego się nie spodziewała. Myślała, że Hodge bedzie wyglądał jak jakiś potwór czy coś w tym stylu. Wyglądał w miarę normalnie. Jedyne co różniło go od innych ludzi, były czerwone oczy. Kiedy Nelly pierwszy raz na nie spojrzała naprawdę się przestraszyła. Pewnie wypuściłaby walizkę z ręki, gdyby nie to, że już jej nie niosła.
     - Dzień dobry - powiedziała cicho.
     - O! Panna Nelly Dollengenger, tak? - kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Czekałem na ciebie. Akurat mi przypadło, żeby powiedzieć ci, że masz brata.
     - Ale ja wiem. Ma na imię Simon.
     - Nie, nie. Chodzi o innego brata. Tak jest jeszcze jeden, tylko, że ten jest przyrodni. Nazywa się Jonathan Morgenstern i jest synem najgroźniejszego Nocnego Łowcy w tym stuleciu.

***

     Lena poszła z Nico do wielkiej sali z dużym stołem. Siedziało przy nim jakiś tuzin młodych czarodziejów i trzy osoby około dwudziestu pięciu lat. 
     - Cześć wszystkim - powiedział Nico. - To Lena - zwrócił się do osób siedzących przy stole. - A to Clary, Lucy, Annie, Camille, Sophia, Aline, Alexandra, Andy, Tony, Jack, Charlie, Mike - powiedział do Leny i wskazywał po kolei na młodych czarodziejów. - Opiekunami są Alice, Robert i Carl - pokazał palcem na trzy najstarsze osoby, które skinęły głową. Po sali rozszedł się dźwięk gongu, a zaraz po nim gruby, niski głos męski ogłaszający, że przez następne trzy godziny, można robić co się tylko chce. Lena zaczęła myśleć co ma zrobić z wolnym czasem. Nie minęła nawet minuta, a już ktoś chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz.  Okazało się, że to Nico, Camille, Andy i Mike.
     - Chodź - powiedział Mike. - Myślę, że możemy cię zabrać ze sobą. Tylko się nie przestrasz - dodał z błyskiem w oczach. Pobiegliśmy wszyscy za wielkie krzaki, a tam Lena zobaczyła małego smoka. Był czarny, a kiedy patrzyło się pod światło, barwa zmieniała kolor na granatowy i miał śliczne, duże błękitne oczy. Kiedy zobaczył przybyszy, przekręcił głowę na bok. Posiedział w takiej pozycji kilka minut, po czym rzucił się na Mike'a i zaczął lizać go po twarzy. Lenie wydawało się to trochę dziwne. Zawsze powtarzano, że smoki nie okazują wdzięczności i gryzą wszystko co napotkają na swojej drodze, ale ten był inny. w pewnym sensie, z zachowania, przypominał szczeniaczka.
     - Wsiadaj - powiedziała Camille. - Czas polatać.
     Mimo, że był mały, uniósł piątkę czarodziejów w wieku jedenastu (Lena i Mike), dwunastu (Andy), trzynastu (Camille) i piętnastu (Nico) lat. Latali po całym Przejściu. W końcu wylądowali na pustym polu, na którym nie rosło nic, była tam tylko czarna ziemia, na której leżało mnóstwo misek, garnków, fiolek i wielki kociołek.
     - Zobacz. To nasze eliksiry. Nikt oprócz nas o tym nie wie i nikt nie dostanie się tutaj. No chyba, że pozwolimy. - Nico wydawał się zafascynowany tym wszystkim. Podszedł do jednej z fiolek i wlał jej zawartość do miski. Chwilę nic się nie działo. A później wybuchło. Nico miał całą twarz i włosy czarne od wybuchu. Mimo to nadal się uśmiechał. - Teraz twoja kolej - powiedział do Leny, jednocześnie odkładając na miejsce naczynia. Dziewczyna podeszła, wybrała garnek z zieloną cieczą i fiolkę z tęczowymi kostkami. Wrzuciła kostki do garnka i odsunęła się na bezpieczną odległość, tak na wszelki wypadek. Zamiast wybuchnąć, z cieczy i kostek powstała wielokolorowa galaretka, która na dodatek sama wychodziła z naczynia. Wykopała sobie dołek, weszła do niego, zasypała się glebą i w sekundzie w tym miejscu nie było małej górki ziemi, tylko wystające małe łapki. Lena podbiegła i odkopała resztę ciałka dawnej galaretki. Teraz była małym, tęczowym kotkiem. Zwierzątko wskoczyło zaskoczonej dziewczynie na ręce i zaczęło układać się do spania.
     - Jak ... jak ty to zrobiłaś? - zapytała Camille.
     - Nie wiem - odpowiedziała Lena zgodnie z prawdą. - Po prostu wiedziałam, że muszę tak zrobić. - Nico wymienił zaniepokojone spojrzenie z Andy'm.
     - Wracamy do Wielkiej Sali. Musimy porozmawiać z Carlem. Natychmiast.
______________________________________________________
Rozdział pojawia się niedługo po poprzednim, ponieważ nie wiem, 
kiedy znowu będę miała dostęp do laptopa :C
A co do rozdziału, to mam nadzieję, że się Wam spodoba.
I proszę o komentarze. Lepiej mi się pisze, jak wiem, że ktoś to w ogóle czyta :)

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 7

Wolni i żywi

     Nelly obudziła się. Minęło już pół roku od zamknięcia jej na strychu. Spojrzała w bok, na łóżko brata, ale jego tam nie było. Rozglądnęła się po pokoju i zauważyła, że świeci się światło w łazience.
    - Super. - pomyślała.
     Dziewczyna wyskoczyła z łóżka i  ubrała się . Zobaczyła, że ktoś otwiera drzwi. To była mama.
     - Nelly... - zaczęła, ale córka jej przerwała.
     - Kiedy.nas.stąd.wypuścicie? - powiedziała przez zaciśnięte zęby Nelly.
     - Właśnie po to przyszłam. Jesteście wolni. - oznajmiła, wstała i wychodząc, rzuciła przez ramię - Weźcie wszystkie swoje rzeczy. Nigdy tu nie wrócicie. - I już jej nie było.
     - SIMOON! - krzyknęła Nelly, równocześnie waląc pięścią do drzwi łazienki, które niespodziewanie otworzył jej brat i uderzyły ją w głowę. - Jesteśmy wolni. Możemy wyjść. Tylko zabierz wszystko, bo już tu nigdy nie wrócimy. - oznajmiła, jednocześnie trzymając dłoń na bolącym czole.
     Wyrobili się dosyć szybko, bo w pół godziny, biorąc pod uwagę to, że mieli tutaj dużo rzeczy, które przynosili im rodzice.
    - Wreszcie wolni - myśleli idąc do swoich dawnych pokoi i rzucając się na łóżko. Oboje błyskawicznie zasnęli.
    Obudziły ich dziwne odgłosy wydobywające się z kuchni. Zbiegli szybko po schodach i zobaczyli swoją matkę walczącą z jakimś czymś. Było to wysokie na jakieś półtora metra, prawie okrągłe z czterema łapami jak u psa, miało też ogon, który wyglądał ja wąż, a na jego końcu był kolec. A Jocelyn jak, gdyby nigdy nic raz po raz waliła go patelnią po ciele. Trudno nazwać u tego czegoś którąkolwiek część ciała. Jocelyn chyba znudziła się patelnia, bo chwyciła, leżący na blacie, świecący miecz. Nie, nie miecz świetlny, ten nie świecił tak jak miecze świetlne, tylko z niego wydobywała się tęczowa poświata. Nelly cicho pisnęła, kiedy jej mama zamachnęła się bronią i przecięła potwora na pół, a on ... po prostu zniknął.
     - Co ... co to było? - zapytał bardzo zdziwiony i lekko przestraszony Simon.
     - To był demon. Tak dokładniej wyklęty - odpowiedziała Jocelyn, takim tonem, jakby nic się nie stało.
     - Ale skąd to coś się tu wzięło? - chciała wiedzieć Nelly.
     Jocelyn popatrzyła na nią, jakby zapytała się jakiego koloru są pomarańcze.
     - Nie ważne - powiedziała. - Czas, żebyś odwiedziła instytut, Nelly. A ty Simon, lepiej idź na górę.
     - Instytut? Co to jest? I gdzie? Kto tam jeszcze będzie? - zasypywała matkę pytaniami.
     Jocelyn wytłumaczyła Nelly, że to takie miejsce, gdzie będzie bezpieczna, i jeszcze, że będzie tam kilka osób w jej wieku, a mieści się w ruinach starego kościoła przy South Street, gdzie będzie czekać na nią jeden z mieszkających tam nastolatków.
     Nelly wstała i już miała wejść na schody, kiedy odezwała się Jocelyn:
     - I spakuj się. Będziesz tam mieszkać. Pójdziesz tam jutro.
     Dziewczyna pobiegła do swojego pokoju i spakowała się. Rzuciła się na łóżko i leżąc z słuchawkami w uszach, myślała o tym, co powiedziała jej mama.

***

     Lena obudziła się w dużym, pomalowanym na biało pokoju. Było tam wielkie okno, do którego dosunięte było dwuosobowe łóżko. Na jednej ze ścian była biała, pusta, drewniana półka. Na przeciwko łóżka była trzydrzwiowa szafa, również pomalowana na biało. Na lewo były, o dziwo, czarne drzwi. Lena wyjrzała przez okno i zobaczyła, coś w rodzaju parku. Drzewa, krzewy, kwiaty, alejki i ławeczki. Spojrzała na siebie w lustrze, które stało oparte o ścianę. Była ubrana tak samo, jak w dniu śmierci; luźny zielony sweter i czarne rurki. Nie wiedziała jak, ale zniknęła jej kurtka i kozaki. Podciągnęła sweter i odwróciła się tyłem. Tam gdzie powinna być dziura, albo chociaż rana po nożu, była tylko mało widoczna blizna. Poprawiła ubrania, żeby leżało tak jak powinno.
     - Gdzie ja jestem? - zapytała sama siebie. - Przecież umarłam.
     - Tak, umarłaś. A teraz jesteś w miejscu, zwanym Przejściem. Trafiają tu wszyscy niepełnoletni czarodzieje, który zginęli. Będziesz tutaj miesiąc. Jeśli ktoś odprawi rytuał, który ma na celu wskrzeszenie ciebie, wtedy wracasz do świata żywych. Jeśli w ciągu miesiąca nikt tego nie zrobi, idziesz na sąd. - odezwał się głos, dochodzący z cienia. Lena odwróciła się w tym kierunku, wtedy wyszedł zza szafy chłopak, mający na oko piętnaście lat. Był ubrany w jeansowe spodnie, białą koszulkę i buty w tym samym kolorze. Na ręce miał zegarek. - Jestem Nico - przywitał się z uśmiechem i wyciągnął rękę.
     - Lena - odwzajemniła uśmiech i potrząsnęła ręką nowo poznanego kolegi.
     - Chodź - powiedział. - Przedstawię cię wszystkim i opowiem ci, co tutaj robimy.
     Turkusowowłosa kiwnęła głową i ruszyła za Nico.

__________________________________________________________________
Jest nowy rozdział. Trochę długo go nie było, ale nie miałam dostępu do laptopa :C
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. 
Według mnie nie jest najgorszy, ale też jakiś super to też nie jest.
Za błędy, których nie zauważyłam, z góry przepraszam.
Czytasz? Skomentuj! To pomaga :)