sobota, 7 czerwca 2014

WIADOMOŚĆ

Hej wszystkim! 

Miałam w planach dodać już ostatni rozdział, ale przemyślałam to kilkanaście razy i stwierdziłam, że nie mogę zakończyć tej historii już teraz. Chciałabym doprowadzić ją do końca, ale na razie nie grzeszę weną ;/ 
To znaczy, dostałam weny na nową historię, którą zaczynam dopiero pisać >KLIK<

Zapraszam na niego, a tutaj ogłaszam, że blog zostaje zawieszony i nie mam pojęcia, kiedy wracam. Wszystko zależy od mojej weny. Kiedy tylko wróci, ja też to zrobię. Nie uważam, że ta notka jest jakoś bardzo ważna, ale chciałam powiadomić czytelników (o ile ktoś to czyta).
No więc, zapraszam na nowego bloga i (możliwe) do zobaczenia wkrótce tutaj.
Pozdrawiam
Nieoficjalna :3

środa, 14 maja 2014

Rozdział 14

Kieszeń

     Lena zaczęła się wydzierać i w tym samym czasie zaatakował ją zmutowany rekin. Z kaczych nóg Lory wysunęły się szpony, a z ciała para dużych, czarnych skrzydeł. Potwór rzucił się z pazurami na dziewczynkę. Już miał rozerwać Lenie gardło, kiedy do pokoju wparowała Nelly i rzuciła półmetrowym mieczem, dookoła którego widniała lekka poświata, w Lorę. Broń trafiła prosto w pierś potwora. Niestety, zanim to coś upadło, zdążyło ugryźć Lenę w prawe przedramię, po czym całkowicie rozpłynęło się w powietrzu. 
     Dziewczynka upadła na podłogę. Widziała wszystko przez mgłę. Nawet dźwięki, które do niej docierały, były niewyraźne.
     - Lena. - Potrząsała nią Nelly. - Słyszysz mnie?
     Jedenastolatka zdobyła się na lekkie kiwnięcie głową. Starsza siostra wzięła ją na ręce i wybiegła z domu. Przed budynkiem stał wysoki blondyn ubrany cały na czarno. Jego skórę pokrywały dziwne tatuaże. Podszedł szybkim krokiem do obu dziewczyn i wziął Lenę na ręce. Nelly wyciągnęła z tylnej kieszeni jeansów telefon. Kliknęła kilka razy w ekran i przyłożyła urządzenie do ucha.
     Lena nie usłyszała dokładnie rozmowy, doszły do jej uszu tylko jakieś ich strzępki.
     - Wyklęty... Przynieść?... Okej. Zaraz będziemy - słyszała głos starszej siostry.
     Dziewczyna wzięła swoją siostrę z powrotem na ręce i usiadła na motorze za chłopakiem. Nelly cały czas mówiła coś do Leny i zmuszała ją do odpowiadania na pytania. A dziewczynce tak bardzo chciało się spać...
     - Nie pozwól jej zasnąć. Za minutę będziemy w Instytucie - odezwał się blondyn.
     Miał rację. Niedługo później zatrzymali się obok ruin jakiegoś kościoła. Nelly, nadal z Leną na rękach, wbiegł do środka. Wnętrze starego budynku wyglądało bardziej jak wnętrze czterogwiazdkowego hotelu, a nie zniszczonego kościoła.
     Już przy wejściu pojawił się wysoki i umięśniony chłopak, który też miał dziwne tatuaże na całym ciele. Zaprowadził ich do pomieszczenia, które wyglądało trochę jak duża sala szpitalna. Wzdłuż dwóch ścian ustawione były szpitalne łóżka, każde oddzielone zasłoną. Na szafeczkach można było dostrzec kilka buteleczek z dziwnymi płynami.
     Lenę położono na najbliższym łóżku i wlano jej do ust czerwony płyn. Smakował okropnie, ale dziewczyna skupiła całą siłę swojej własnej woli, żeby połknąć obrzydliwą ciecz. W Hogwarcie nauczyła się, żeby połykać takie płyny, ponieważ one najbardziej pomagają. Dziewczynka potrząsnęła głową, w nadziei, że może to pomoże jej zabić ten smak w ustach. Nie pomogło, ale dziewczynce wyostrzył się obraz. Popatrzyła na swoją rękę i zobaczyła, że bardzo niski pan z czerwonymi oczami opatruje jej rękę jakimś bandażem, z którego kapała fioletowa woda. Kiedy tylko dotknął opatrunkiem rany, Lena poczuła wielką ulgę. Po kilku minutach ten dziwny pan podniósł bandaż, wytarł rękę dziewczyny, po czym obwinął przedramię czystym opatrunkiem.
     - Jutro powinna być już zdrowa, ale lepiej, żeby została kilka dni. No wiece, dla pewności. A teraz, może przyniesiecie jej inne ubranie. To jest trochę... zniszczone - powiedział.
     Rzeczywiście. Koszulka i szorty dziewczynki była całe obszarpane, a włosy poplątane. Lena chciała je zmienić na krótkie, ale przy tylu ludziach, którzy nie byli ani czarodziejami, ani mugolami, nie mogła tego zrobić. Oni wszyscy uważali ją za zwykłą jedenastolatkę. I tak miało zostać.
     Następny tydzień Lena już zawsze wspominała miło. W Instytucie, bo tak wszyscy nazywali ten budynek, znalazła swojego rówieśnika. Miał na imię Max. Za grubymi szkłami okularów skrywały się duże, okrągłe, czarne oczy. Na czoło wiecznie spadały mu kosmyki brązowych włosów. Razem z Leną często kładli się na dywanie i wspólnie czytali komiksy, których Max miał ich bardzo dużo.
    Kolejny tydzień nie był już tak przyjemny. Lena musiała iść na rozmowę z Hodgem, czyli tym panem, który opatrywał jej rękę. Pomimo tego, że już kilka dni z rzędu widywała się z nim na korytarzu, nadal nie przyzwyczaiła się do jego czerwonych oczu. Na samą myśl o nich wzdrygała się z obrzydzeniem. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu musiała porozmawiać z nim w cztery oczy. Kiedy przyszła i zamknęła za sobą wielkie drzwi, które prowadziły do jego gabinetu, od razu zaczął swój monolog.
     - No no, nie wiedziałem, że do tego dojdzie, żeby szpieg Voldemorta wstąpił do naszych szeregów - zaczął. - Szkoda, że Lorze nie udało się ciebie zabić. Pewnie Voldi  uważa, że jesteś bardzo ważna i nie może cie tak łatwo stracić. Może chodzi mu o Przepowiednię, a może o coś jeszcze innego. Och, nie myśl, że o tym nie wiem - dodał widząc jej uniesioną brew. - Długo zbierałam informację na twój temat, ale udało mi się. Wiem o tobie wszystko. - wysyczał dziewczynce do ucha.
     Lena zaczęła się go bać. Jakby chciał jej coś zrobić, nie miałaby z nim szans w walce. Była niewyszkolona, a on uczył cały Instytut jak walczyć. Dodatkowo miał wielkiego, czarnego sokoła. Dziewczynka zaczęła szacować swoje szanse na przeżycie, kiedy usłyszała głos Hodge'a:
     - Na nią! - krzyknął, a sokół rzucił się na Lenę, która zdążyła zasłonić swoimi rękami twarz.
     Wielki ptak rozdzierał jej pazurami skórę. Z ust dziewczynki cały czas wydobywał się straszny pisk. Jace, czyli ten wysoki blondyn, który razem z Nelly ją uratował ze szponów Lory, wpadł do środka i zabił ptaka. Chciał właśnie złapać Hodge'a, ale ten wyskoczył przez okno. Oboje pomyśleli, że umarł, ale chwilę później zobaczyli go lecącego na czarnych skrzydłach w kierunku otwartego okna. Wleciał do środka i złapał nogami Lenę, która próbowała wszystkiego, żeby się wydostać. Niestety, nie udało się jej.
     Lecieli dosyć długo. W końcu wlecieli do kolorowej dziury i znaleźli się w nowoczesnym mieszkaniu.
     - Gdzie ja jestem? - zapytała Hodge'a.
     - W Kieszeni - odpowiedział takim tonem, jakby zapytała jakiego koloru jest marchewka.
     - Co? Zmniejszyliśmy się? - dopytywała się coraz bardziej zdziwiona Lena.
     - Nie. W moim świecie, Kieszeń to nie tylko taka w ubraniu. To również miejsce, w którym przebywasz, żeby cię nie wytropiono. Można się nim przemieszczać, ale niekoniecznie. Można całe życie stać w jednym miejscu - wyjaśnił. - A teraz idź tam . - Wskazał na kanapę.
     Dziewczynka nie chciała się ruszyć, więc ten pan złapał ją w pasie i rzucił na mebel. Lena jęknęła z bólu. Wyprostowała się, kiedy usłyszała męski głos. Nie należał on do Hodge'a. Odwróciła głowę w tamtą stronę i zobaczyła wysokiego i umięśnionego osiemnastolatka z bardzo jasnymi włosami oraz czarnymi oczami.
     - Witaj siostrzyczko - powiedział. - Miło cię znowu widzieć.

______________________________________
No i jest nowy rozdział (:
Co prawda nie wyszedł taki, jak chciałam (jest krótszy) ale trudno ;/ 
Mam nadzieję, że się spodobał. 
Przepraszam, ża wszystkie błędy, ale jestem chora i głowa mi pęka ;C Przez co nie mogłam sprawdzić rozdziału ;/ Ledwo go napisałam, ale coś jest :O
CZYTASZ? SKOMENTUJ!

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 13

Starsi ludzie

     Pociąg zaczął zwalniać. Po kilkunastu minutach się zatrzymał. Wszędzie dookoła panował teraz gwar. Wszyscy coś mówili, przepychali się i ciągnęli ciężkie kufry. Uczniowie w błyskawicznym tempie opuszczali pojazd. W końcu i Lena wraz z Luną, Draco i Blaise wysiadła z czerwonego pociągu. Każdy po kolei wbiegł w ścianę, która oddzielała mugolską stację od czarodziejskiej.
     Lena wyszła ze stacji King Cross i znalazła się na chodniku. Pożegnała się z przyjaciółmi i powoli ruszyła przed siebie. Jej oczy cały czas były skierowane w dół. Szła w milczeniu, dopóki nie wpadła na kogoś. Podniosła głowę do góry.
     - Simon? - Spojrzała na chłopaka.
     - To ty, Lena? - zapytał. - To naprawdę ty? - Uśmiechnął się szeroko. - Gdzie byłaś?
     - Yyyy... w szkole z internatem - odpowiedziała mu. - A tak w ogóle, to co ty tu robisz? Przecież mieszkałeś w Londynie.
     - Kiedy Nelly odeszła do jakiejś szkoły, stwierdziłem, że sam nie wytrzymam z... - zawahał się - z tymi ludźmi. - Pewnie chodziło mu o ich "rodziców". - Uciekłem z domu. Znaleźli mnie państwo Herrings. Opowiedzieli mi trochę o sobie, a ja im o sobie. Powiedzieli, że jak odnajdę siostry to będą mogły zamieszkać z nami. Cudowna wiadomość, prawda? - W jego oczach było widać wesołe ogniki.
     - Och, naprawdę? To bardzo ładnie z ich strony.
     - Chodź. Zaprowadzę cię.
     Nie szli długo. Po kilkunastu minutach zatrzymali się przed wielkim domem. Wyglądał na stary. Z murów odpadała biała farba, więc gdzieniegdzie można było zauważyć szare plamy. Budynek otaczał piękny, zadbany ogród. Po pięknej, zielonej trawie biegał czarny labrador.
     Rodzeństwo weszło przez furtkę. Nie zdążyli zrobić kroku, bo podbiegł do nich pies i zaczął chodzić dookoła nich, jednocześnie wesoło machając ogonem i wąchając ich nogi.
     - Dino! - krzyknął Simon. - Do budy!
     Pies wykonał polecenie, a rodzeństwo poszło ścieżką w stronę drzwi wejściowych. Chłopak wyciągnął klucze z kieszeni spodni i otworzył nimi drzwi.
     - Już jestem! - zawołał. - Mam dla was niespodziankę!
     Złapał młodszą siostrę za rękę i poprowadził do salonu, wcześniej mówiąc, żeby zostawiła ciężki kufer w przedpokoju. Na dwuosobowej kanapie siedziało stare małżeństwo. Pani miała siwe włosy, które sięgały jej nieco poniżej uszu, a pan nie miał ani jednego włosa na głowie. Oboje byli pomarszczeni i wyglądali miło.
     - Dzień dobry - powiedziała Lena. Staruszkowie popatrzyli na nią i lekko się uśmiechnęli.
     - Kim jesteś, młoda damo? - zapytała pani Herrings.
     Lena opowiedziała im w skrócie całą historię ze swojego życia pomijając, oczywiście, temat Hogwartu, Przejścia i innych niemugolskich rzeczy.
     - Och, kochana - odezwał się staruszek z miłym uśmiechem na twarzy. - Zostań z nami przez czas wakacji. A później odwiedzaj, kiedy tylko możesz. Simonie - zwrócił się do chłopaka. - Zaprowadź siostrę do wolnego pokoju. Tego obok łazienki. Bardzo cię proszę.
     Sim kiwnął głową i poszedł po kufer siostry. Razem wciągnęli go na piętro i przesunęli do odpowiedniego pokoju, w którym wszystko było w nim białe; meble, ściany, dywan, lampa. Lena czuła się tak, jakby ktoś wrzucił ją w ciepłą zaspę śniegu. Brat powiedział jej, żeby się rozpakowała i zeszła najpóźniej o osiemnastej na kolację. Dziewczynka spojrzała na zegarek i zobaczyła, że ma tylko godzinę. Powyciągała wszystkie swoje ubrania i ułożyła w wielkiej szafie. Następnie resztę rzeczy pochowała do różnych szuflad. Kiedy skończyła, wsunęła kufer pod jednoosobowe łóżko. Usłyszała miauczenie kota. Wyszła na korytarz i zobaczyła czarnego zwierzaka.
     - Badu! - wykrzyknęła i wzięła go na ręce.
     Simon wychylił głowę ze swojego pokoju.
     - Co ty się tak wydzierasz? - zapytał.
     - Znalazłam Badu - powiedziała ze łzami szczęścia w oczach. - Przy tym całym załatwianiu spraw ze szkołą nie miałam czasu go szukać, bo zapodział się gdzieś w starym domu.
     - Ach, tak.  Znalazłem go i wziąłem ze sobą.
     Szczęśliwa Lena weszła z powrotem do swojego pokoju. Znowu spojrzała na zegarek.  Było za pięć szósta.  Odłożył kota na łóżko i zbiegła po schodach.
     - Dobrze, że już jesteś, skarbie - powiedziała staruszka. - Właśnie mieliśmy cię wołać. Siadaj i jedz, kochana.
     Lena posłusznie usiadła na krześle i nałożyła sobie kolacje na talerz. Podczas posiłku wszyscy rozmawiali o błahych sprawach. Lena miała wrażenie, że pani Herrings dziwnie się jej przyglądają. A może tylko się jej wydawało?
     Kiedy wszyscy skończyli posiłek, poszli do swoich sypialni. Dziewczynka była bardzo zmęczona całym dniem, więc szybko zasnęła. Nic się jej nie śniło. Całą noc tylko czarna plama przed oczami.
     Lena obudziła się wcześnie, bo około szóstej rano. Cicho wyszła z pokoju i załatwiła wszystko, co chciała w łazience. Następnie wróciła do pokoju i ubrała krótkie spodenki oraz białą koszulkę z długimi rękawami, żeby ukryć Mroczny Znak. Kiedy skończyła się ubierać, zeszła na dół.  Nie sądziła, że tak wcześnie ktokolwiek będzie kręcił się po kuchni.
     - Dzień dobry, pani Herrings - przywitała się Lena.
     - Och, witaj, kochana - odpowiedziała jej staruszka. - Mów do mnie po imieniu. Jestem Lora.
     Lena kiwnęła głową. Pani Herrings podała jej pyszne kanapki.
     - Dziękuję, pani... to znaczy, Loro. - Dziewczynka uśmiechnęła się zakłopotana.
     Następne kilka godzin Lena i Lora spędziły na rozmawianiu na każdy możliwy temat. Około południa na dół zszedł Simon i pan Herrings, którzy szybko zjedli śniadanie, które przygotowała Lora, i wyszli do warsztatu, który wspólnie prowadzili.
     Minęło jakieś pół godziny od ich wyjścia. Lora poszła do łazienki. Nie wracała długo,  więc Lena postanowiła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wstała i odwróciła się w stronę łazienki. Drzwi były otwarte, a w nich stało... coś. To, co kiedyś było Lorą, teraz zamieniło się w dziwnego potwora. Miał głowę alpaki, tułów rekina, ludzkie ręce i nogi jak u kaczki. Może i brzmi to śmieszne, ale wcale takie nie było.
     - Długo czekałam na ten moment - wysyczało to coś. - Nie patrz tak na mnie, dziewczyno. To twój ojciec zamienił mnie w to. Za karę, tak mówił. A to nie była moja wina. Ale nie wnikajmy w to. Wreszcie mogę się zemścić. Nadszedł ten moment, Leno Dollengenger. Moment, w którym umrzesz. Tym razem na zawsze. Nie można dwa razy trafić do Przejścia. - Widząc minę dziewczyny, dodała: - Wiem o tym. I o wszystkim innym też. Nie będzie mi przykro z powodu twojej śmierci. Należało ci się, sługo Voldemorta. - Ostatnie słowa prawie wypluła. - GIŃ - wrzasnęła Lora i rzuciła się na dziewczynkę.
     Lena nie dała rady się poruszyć. Jedyne na co się zdobyła, to straszny pisk.
_____________________________
No i jest nowy rozdział (:
Co prawda, niezbyt długi, ale jest w nim wszystko to, co miało być.
Mam nadzieję, że się wam spodobał.
Liczę na szczere opinie w komentarzach,  które dodają mi dużo weny. 
Miłej majówki!

sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 12

Znowu w domu
     - Ale jak? - zapytała Lena. - Jak się dostaniemy do Hogwartu? Na pewno nie jest blisko.
- Masz rację. Jesteśmy w innym mieście. Teleportujemy się - powiedział dyrektor szkoły dla czarodziei.
- Co? - wtrącił się podekscytowany tymi słowami Blaise. - A to jest już legalne wśród nieletnich czarodziei?
- Jest nielegalnie, panie Zabini. Będzie to teleportacja łączna - wyjaśnił profesor Dumbledore. - Chodźmy już. Im szybciej wrócimy, tym lepiej.
     Wstali od stołu, wcześniej płacąc za zamówione napoje. Wyszli z knajpki i ruszyli przed siebie. Ściemniało się. Dotarli do ślepej uliczki. Dumbledore polecił im złapać go za ramię. Wykonali polecenie i poczuli, że unoszą się w powietrzu. Co jak co, ale teleportacja nie była miła. Lena poczuła, że nigdy nie polubi tego rodzaju transportu. W końcu poczuli grunt pod stopami. Stali w Wielkiej Sali w Hogwarcie. 
     - To niemożliwe - szepnęła Lena. - Wróciłam do domu. - Uśmiechnęła się szeroko.
     - Proszę, panno Dollengenger i panie Zabini, iść już do swojego dormitorium. Jest już trochę po północy. - Widząc ich zdziwione miny, więc dodał - Inna strefa czasowa.  A teraz, dobranoc.
     Pożegnali się z dyrektorem i biegiem ruszyli do pokoju wspólnego ślizgonów. Lena pierwsza wpadła do łazienki, gdzie wzięła ciepłą kąpiel. Dodatkowo umyła swoje włosy, który były już naprawdę brudne, po tych wszystkich nocach "przespanych" gdziekolwiek. W końcu, ku wielkiej radości Blaisego, wyszła z łazienki. Miała na sobie białą pidżamę w kolorowe kropeczki, a jej, już suche, włosy opadały swobodnie na plecy. 
     - Dobranoc - powiedziała i uściskała przyjaciela.
     - Dobrej nocy - odpowiedział Zab i  wszedł do łazienki, spędził tam dużo mniej czasu niż Lena. 
     Oboje, kiedy tylko położyli się do łóżek,  natychmiast zasnęli.  Rano nie mogli liczyć na dłuższy odpoczynek. Rówieśnicy, kiedy tylko zobaczyli, że Lena i Blaise wrócili, wpadli w pozytywny szał. Obudzili ich i zasypywali pytaniami. Omijali temat Przejścia. Już wszyscy wiedzieli, że Lena tam była i że jest dziewczyną z przepowiedni. Nikomu nie powiedziano, że dziewczyna została śmierciożerczynią. Długi monolog Pansy przerwała Lena, która zapytała jaki dzisiaj jest dzień.
     - Co? - Pansy popatrzyła na nią,  jakby spadła z księżyca. - Dzisiaj kończy się rok szkolny. A Snape wymyślił sobie, że zrobi nam test, czego nauczyliśmy się w tym roku. - Westchnęła teatralnie. - I to tylko dla ślizgonów! Gdzie jest sprawiedliwość! Ale teraz chodź na śniadanie.
     - Jasne, ale pozwól, że się przebiorę. - Wskazała na swoją pidżamę.
     Lena podbiegła do kufra, który stał obok jej łóżka i wyciągnęła z niego krótkie, jeansowe spodenki, bluzę i czarne trampki za kostkę. Szybko się przebrała i w drodze założyła szatę. Do Wielkiej Sali, ku wielkiej radości Leny i Blaisego, weszli większą grupą i usiedli w najmniej widocznym miejscu.  Po posiłku większość uczniów poszła nad jezioro. Było bardzo ciepło. Ślizgoni z pierwszego roku zajęli sobie miejsce pomiędzy jeziorem, a wielkim drzewem. Lena ciągle słyszała,  że ktoś szeptem coś o niej mówi. Po dłuższym czasie nie wytrzymała.
     - No i co z tego, że mnie nie było cały semestr?! No i co z tego, że byłam w Przejściu?! Zamknij się jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia! - Odwróciła się na pięcie i pobiegła do zamku.
     - Lena! - zawołał za nią Blaise, ale dziewczyna się nie odwróciła, więc ruszył za nią.
     Dziewczynie, na którą krzyczała Lena, mina się zmieniła. Na jej twarzy już nie widniał złośliwy uśmieszek. Była osłupiała. W końcu Pansy nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.
     - Ludzie, jej mina jest rozbrajająca.
     Dziewczyna, chyba miała na imię Aileen, zaczęła kłócić się z Pansy. Reszta nie przejmowała się zbyt tym, bo Pans umiała odpyskować.
     Blaise, po dłuższej bieganinie po zamku, dogonił Lenę, której po policzkach spływały łzy.
     - Hej, nie przejmuj się nią - powiedział i przytulił dziewczynę. - Nie żeby coś, ale za dwie minuty zaczyna się egzamin u Snape'a.  Lepiej żebyśmy się nie spóźnili.
     Wpadli do lochów zdyszani.  Reszta uczniów Slytherinu stała już w środku.
     - Podzielę was na grupy, w każdej po cztery osoby - oznajmił Snape.
     Lena trafiła do grupy z Pansy,  Draco i Blaise.  Jej przyjaciele w duchu się ucieszyli,  że mają być razem z turkusowowłosą. Jeśli jest dziewczyną z przepowiedni, to powinna to zrobić w pół minuty, prawda?
     - Czas, start -powiedział Snape i machnął różdżką,  a na stolikach pojawiły się kartki z nazwami pięciu eliksirów. Trójka ślizgonów zajęła się jednym, a Lena wzięła na siebie resztę.  Ich grupa skończyła jako pierwsza.
     - To nie fair.  Oni mają tą z przepowiedni - odezwał się ktoś. - Pewnie nic nie zrobili.
     Lena zdenerwowała się i... wylała kociołek z eliksirem,  który zmienia kolor skóry na zielony, na narzekającego ucznia. Na początku jego ciało zaczęło się trochę dymić,  a później... wyglądał jak kosmita.
     - Co ty mi zrobiłaś?! - wydarł się.
     - Nie krzycz, tylko lepiej idź do skrzydła szpitalnego, pani  Pomfrey coś z tym zrobi - powiedział Snape. - A z tobą, panno Dollengenger, muszę porozmawiać. Po lekcji.
     - Zapamiętał pan moje nazwisko, super - mruknęła Lena. Nauczyciel posłał jej spojrzenie pełne nienawiści.
     Wszyscy uczniowie już wyszli. Ci, którzy utrzymywali przyjazne stosunki z Leną, spojrzeli na nią współczującym wzrokiem.
     - To, że jesteś dzieckiem z przepowiedni, nie oznacza, że możesz robić wszystko. Dałbym ci szlaban, ale skończył się rok szkolny, więc nie mogę. Pamiętaj, będę cię uważnie obserwował. Jeden niewłaściwy krok i po tobie. Nie zachowuj się jak Potter. Rozumiesz? - mówił Snape.
      - Jasne. Mogę już iść? - odpowiedziała, a nauczyciel kiwnął głową.

***
     Lena obudziła się wcześnie, bo przed siódmą rano. Dzisiaj wszyscy mieli wyjechać do domu na wakacje. Zastanawiała się, jak to będzie. Czy rodzice przyjmą ją? Czy znowu zamknął ją na strychu? Bardzo chciała to wiedzieć. Dziewczyna cicho ubrała się i wyszła do Wielkiej Sali. Zdziwiła się, bo było tam kilka osób. Wśród nich była blondynka, ubrana na kolorowo.
     - Luna! - wykrzyknęła Lena i pobiegła do koleżanki. - Jak ja cię dawno nie widziałam!
     - Masz rację. - Uśmiechnęła się. - Musimy wszystko nadrobić. Niestety, teraz muszę się spakować. No, i poszukać wszystkich rzeczy, które mi schowali. Pogadamy w pociągu, dobrze? 
     - Jasne - powiedziała z uśmiechem Lena i poszła do stołu ślizgonów, gdzie zjadła śniadanie.
     Kiedy skończyła posiłek, ruszyła do dormitorium, żeby spakować resztę rzeczy. Nie zajęło jej to zbyt dużo czasu, większość była już schowana w kufrze. Lena nie wiedziała, co zrobić z resztą dnia, więc chodziła bez celu po zamku. Około południa wróciła do Wielkiej Sali, gdzie uczniowie zbierali się, aby pojechać na stację w Hogsmeade, skąd zabierze ich Ekspres Hogwart-Londyn. Wszystko poszło sprawnie, więc po pół godziny wszyscy siedzieli w pociągu, który właśnie ruszał. Lena zajęła ostatni przedział razem z Luną. Później dołączyli do nich Draco i Blaise. Wszystko byłoby tak samo, kiedy dopiero jechali do Hogwartu, gdyby nie to, że tym razem Lena wracała do domu, który kojarzył jej się z więzieniem, a nie z niego uciekała.
______________________________________________
No więc, rozdział taki sobie, ale dłuższy od poprzedniego.
Mam nadzieję, ze dało się go przeczytać (: 
Proszę o szczere opinie w komentarzach (:
Czytasz? = skomentuj! (:

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 11

Ucieczka
     Oszołomiona dziewczyna zemdlała. Kiedy znowu otworzyła oczy, znajdowała się w swojej tymczasowej sypialni.
     - To tylko sen. Nic się nie stało.  - Spojrzała na swoją rękę i jęknęła. - To się działo naprawdę? - zapytała w pustą przestrzeń.
     - No pewnie - odpowiedział jej głos.  Powoli odwróciła się, a jej oczom ukazał się Blaise.
     - Zab! - wykrzyknęła Lena i poderwała się z łóżka, żeby uściskać przyjaciela. - Czy... czy ja musiałam?  Dlaczego akurat ja? Ty też to masz? - Wskazała na Mroczny Znak. Blaise pokręcił głową. Lena opadła na łóżko i przekręciła się tak, aby ukryć łzy,  które zbierały się w kącikach jej oczu. 
     - Nie płacz, ej. Mi mają wypalić go jutro. Ciebie wybrali, bo jesteś dziewczyną z przepowiedni - bezskutecznie próbował uspokoić ślizgonkę.
     - O NIE! - krzyknęła. - Nie mogą ci tego wypalić. Nie pozwalam! - wydzierała się. - Uciekniemy stąd.  Dzisiaj - oznajmiła stanowczy głosem.
     - Nie ma jak - odpowiedział jej załamany przyjaciel.
     - Ej, koleś.  Jesteśmy ślizgonami!  Coś wymyślimy.
    Przez następne kilkanaście minut, Lena myślała jak się wydostać. W końcu jej wzrok padł na okno. Wtedy ułożyła w głowie plan. Wystarczy, że zejdą na dół przez okno. Wyglądnęła przez nie i stwierdziła, że jest za wysoko, żeby wyskoczyć.  Potrzebna lina. Zaczęła szukać po szufladach i szafkach. Znalazła.  Sprawnymi palcami zawiązała co metr supeł. Jeden koniec przywiązała kolumny, która podtrzymywała badaczom nad łóżkiem, a drugi wyrzuciła przez okno.
      Gotowe - oznajmiła. - Chcesz iść pierwszy? - Zabini pokiwał głową i zniknął na zewnątrz.
      Lena wzięła mały, czarny plecak. Wrzuciła szybko najpotrzebniejsze rzeczy i zaczęła wychodzić za zewnątrz. Spojrzała w dół. Blaise na nią czekał w cieniu dworu. Właśnie przełożyła jedną nogę przez parapet, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich tata Draco. Kilkoma susami pokonał odległość między nimi, złapał dziewczynę za nadgarstek i wciągnął z powrotem do sypialni.
     - Ała! - wydarła się Lena. - Co ty robisz idioto?!
     - Wyrażaj się! - ryknął na nią pan Malfoy. - Masz.tu.zostać - powiedział przez zaciśnięte zęby. Machnął różdżką. Lina zniknęła, a w oknach pojawiły się kraty. Wyszedł i zamknął drzwi na klucz.
     Poczuła, że w jej kieszeni coś wibruje. Wyciągnęła to coś, co okazało się jej telefonem. Dzwonił Blaise. Odebrała.
     - Odsuń się od okna i znajdź nowy sznur - usłyszała w słuchawce. Wykonała polecenia. Kiedy odwróciła się, już z liną w rękach, zobaczyła, że krata zniknęła. Teraz szybciej niż wcześniej, wyszła za okno i zjechała po sznurze. Odetchnęła z ulgą, kiedy dotknęła stopami ziemi. Blaise wcisnął jej coś do ręki. Spojrzała na to w słabym świetle księżyca. To jej różdżka. Podziękowała i pobiegli przed siebie. Zatrzymali się dopiero jakiś kilometr od dworu. Zdyszani wpadli do przyulicznego baru. Kiedy tam weszli, Lena osłupiała. W środku stał jej ojciec. Pokazywał barmanowi jakieś zdjęcie, prawdopodobnie jej, ponieważ pracownik pokazał palcem wskazującym na nią. Dziewczyna pociągnęła Blaise'a za rękę i oboje czym prędzej wyszli z baru. Nie biegli długo, kiedy oboje zostali złapani za nadgarstki. Chwilę się szarpali, ale bez skutku.
     - Dziewczyno, gdzie ty byłaś? - zapytał ją ojciec bardzo poważnie, a wtedy... rozpoczęła się kłótnia rodzinna. Zabini oddalił się trochę, żeby nie słyszeć co mówią.
     - Nie powinno cię to obchodzić! Dalej mi nie wyjaśniłeś dlaczego zabiłeś Rudolfa! - krzyknęła zdenerwowana Lena.
     - To pomyłka. Wkręcono mnie! - bronił się.
     Dosyć długo trwała ich wymiana zdań. W końcu niespodziewanie Lena kopnęła go najmocniej jak mogła w kolano i zwołała przyjaciela. Uciekali. A jeśli ich życie zamieniło się ciągłą ucieczkę? Ile jeszcze wytrzymają? Nie wiedzieli. Po drodze wstąpili do opuszczonego domu, aby odpocząć. Rano obudziły ich syreny mugolskiej policji. Chcieli ich odwieść do Izby Dziecka. Zdążyli uciec. Znowu. Nie zatrzymywali się nigdzie na dłużej niż kilka godzin. Nie mogli. Ciągle ktoś ich gonił. Ciągle musieli uciekać. Mieli już dość.
     - Zab, ja tak dłużej nie mogę - oznajmiła siadając na kanapie w jednej z tanich knajpek.
     - Już niedługo. Mam takie... przeczucie. Jeszcze dzisiaj ktoś nas znajdzie. Jestem tego pewny. - Uśmiechnął się.
     - Obyś miał... - nie dokończyła, bo do lokalu wszedł profesor Dumbledore.
     Przywitał się i poprosił, żeby opowiedzieli, co tu robią i co się stało. Był dobrym słuchaczem. Nie przerywał im, chociaż kiedy Lena opowiadała o wypaleniu Mrocznego Znaku, na jego twarz pojawił się grymas. Kiedy skończyli opowiadać, dziewczyna zapytała:
     - Czy można to cofnąć? - zapytała jednocześnie wskazując na swoją rękę.
     - Niestety nie, panno Dollengenger. Ale możesz się starać mu oprzeć. To się może udać. A teraz, wracamy do Hogwartu.
________________________________________________
Tak, wiem. Krótkie i (przepraszam za wyrażenie) do dupy :C
Niestety jestem leniem, a w dodatku cierpię ostatnio na brak weny :C
Ale trudno. Macie tutaj rozdział. Proszę o SZCZERE opinie w komentarzach
(liczę na ciebie Darker, powytykaj mi wszystkie błędy, wiem jak to uwielbiasz)
+założyłam nowego bloga, tym razem o Igrzyskach
bardzo proszę o komentarze na nim :C 

piątek, 28 marca 2014

Rozdział 10

Znowu żywa

     Mężczyzna wyszedł z cienia. Był dosyć wysoki, miał bardzo jasne i długie blond włosy, który były związane z tyłu głowy.  
     -Chodź za mną dziewczyno. Albo nie. Najpierw się przebierz. Czarny Pan nie może zobaczyć cię... tak ubranej. - Machnął różdżką i w ciemnym pomieszczeniu pojawiła się wielka, biała szafa. Drzwiczki otworzyły się same, z cichym skrzypnięciem. - Wybierz sobie coś - powiedział. - A jak skończysz, to zadzwoń tym dzwoneczkiem - mówiąc to włożył jej mały, ale ciężki dzwonek o dłoni. Chwilę później usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi. Zaglądnęła do szafy, a tam były prawie same sukienki. Dziewczynka przewróciła oczami i ubrała granatową sukienkę na ramiączkach. Niestety nie znalazła żadnych butów, więc stwierdziła, że pójdzie boso. Chwyciła mały dzwoneczek, który wcześniej położyła na podłodze i lekko nim potrząsnęła. Po kilku minutach drzwi otworzył... Draco?
     - Hej, Lena - przywitał się. - Udało nam się, co nie?
     - Co się udało? - zapytała zdziwiona.
     - No, rytuał. A właśnie, chodź. Czekaj na ciebie.
     - Kto? Czemu? - zasypywała pytaniami młodego Malfoy'a, który nie odpowiedział na żadne z nich. Zaciągnął ją za rękę do wielkiego pomieszczenia. Może nie aż tak, jak Wielka Sala w Hogwarcie, ale również bardzo duża.
     - Czy to panna Dollengenger, panie Malfoy? - zapytał mężczyzna siedzący tyłem do nich, a przodem do okna.
     - Oczywiście, Panie - odpowiedział drżącym głosem Draco. Mężczyzna wstał i kiedy już się obrócił w stronę drzwi, spojrzał na Lenę. Dziewczynka lekko powstrzymywała się od śmiechu. Ten gość nie miał nosa. W końcu nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
     - Co cię tak śmieszy? - zwrócił się do niej beznosy facet. Pomiędzy jednym napadem śmiechu, a drugim zdążyła powiedzieć: "tyniemasznosa". Draco złapał ja w pasie i wyciągnął z pomieszczenia na korytarz. Lena ciągle zanosiła się śmiechem, podczas gdy Malfoy miał śmiertelnie poważną minę.
     - Co ty sobie wyobrażasz? On uratował ci życie! Uspokój się, wejdź tam, przeproś i rób co ci każą.
     Lena wykonała polecenia przyjaciela. Czarny Pan, jak go wszyscy nazywali, kazał jej wyjść do pokoju przydzielonego tylko dla niej, a oni mieli się zastanowić, co z nią zrobić. Skrzat zaprowadził ją do odpowiedniego pomieszczenia. Stało tam łóżko, ta sama szafa, z której korzystała wcześniej i małe okno. Położyła się spać, ponieważ była zmęczona podróżą z Przejścia. O trzeciej rano przyszedł Draco i obudził ją. Założył na sukienkę czarną szatę z długimi rękawami i sięgającą do kostek. Poprowadził prawie śpiącą przyjaciółkę z powrotem do tej dużej sali. Zostawił ją na środku, a sam dołączył do okręgu,  gdzie stał Czarny Pan, pan Malfoy i tuzin innych czarodziei, których Lena nie znała. Voldemort zbliżył się do niej i powiedział:
     - Zostajesz śmierciożerczynią, moją poddaną. Od tej pory masz robić co ci każę. Podaj  mi rękę, dziecko.
     Lena nie chciała dać ręki nieznajomemu mężczyźnie, tym bardziej, że chciał, żeby była jego poddaną. Voldemort mocno chwycił jej nadgarstek, pociągną go do góry. Przybliżył swoją różdżkę do jej przedramienia. Z jej końca wystrzelił czarny wąż i czaszka, które chwilę poślizgały się po jej ręce, aby przybrać kształt Mrocznego Znaku na przedramieniu.
     - Od teraz jesteś moją poddaną, Leno Dollengenger. Zostałaś śmierciożerczynią.

__________________________________________________________
Jest nowy rozdział, ale nie jestem z niego zadowolona ;/
Nie wiedziałam za bardzo jak opisać te wszystkie wydarzenia i wyszło, co wyszło.
mam nadzieję, że da radę to przeczytać xd
z góry dziękuję za szczere komentarze :)

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 9

   Powrót 


Lecieli szybciej niż wcześniej. Kiedy tylko wylądowali, Nico pociągnął Lenę za rękę i przyprowadziło do gabinetu Carla.
     - Ona... ona... to o niej mówiła - powiedział łapiąc szybko powietrze.
     - Co? Kto? O mnie? Nic nie rozumiem - odezwała się Lena.
     -Poczekaj chwilę. Nico - zwrócił się do chłopaka - jesteś pewien, że to o niej była mowa? - Nico potwierdził skinieniem głowy. - No dobrze. Lena, tak? Jeśli Nico tak twierdzi to muszę mu uwierzyć. Z eliksirów stworzyłaś małego kota, tak? Możesz tutaj podejść? - wskazał na stolik z fiolkami. - Spróbuj zrobić, hmm... pluszaka?
     Lena skinęła głową, podeszła do stolika i pomieszała kilka płynów. Z kociołka wystawały uszy. Carl pociągnął za nie i wyciągnął pluszowego królika. Otworzył szeroko oczy.
     - A więc jednak - powiedział do siebie i po prostu gapił się w jeden punkt. Po dłuższej chwili oprzytomniał i zwrócił się do Nico - wyjdź chłopcze. Muszę porozmawiać z panną Dollengenger.
     Nico wyszedł z pokoju, a Carl od razu zaczął mówić:
     - Posłuchaj mnie. Kilkaset lat temu pewna kobieta, dokładniej jasnowidzka, prababka profesor Trelewney jeśli się to interesuje, przepowiedziała, że w Przejściu pojawi się dziewczynka, która będzie lepsza z eliksirów od kogokolwiek z tych, który wcześniej tu przybyli. Wróci do świata żywych po dziesięciu dniach pobytu w Przejściu. Będzie musiała podjąć ważną decyzję. No wiesz, jak na razie wszystko wskazuje na ciebie. A teraz już idź dziewczyno. Wyśpij się, jutro zaczynamy trening. Dobranoc.
     - Dobrej nocy - odpowiedziała cienkim głosem Lena. Ruszyła do swojego nowego pokoju, który znalazła po dłuższym poszukiwaniu. Miał numer 13.
     - Ciekawe, czy będzie szczęśliwa. - powiedziała cicho do siebie i pchnęła drzwi. Pokój wyglądał tak samo, jak rano. Dziewczyna rzuciła się na łóżko. Myślała, że nie da rady zasnąć, ale tylko zamknęła oczy, a już spała.

     Przez następne kilka dni Lena chodziła prawie jak zombie. Nie miała w ogóle energii. Jadła, bo jej kazano, chodziła na treningi, bo musiała, a resztę czasu spędzała w pokoju zwinięta w kłębek na swoim bardzo wygodny łóżku. Często przychodził do niej Nico, a czasem jeszcze Camille. Po trzech dobach oprzytomniała. Starała zachowywać się normalnie, tak jak na samym początku, przed rozmową. Już jej się udało przestać o niej myśleć.
     Po ciężkim, całodniowym treningu, turkusowowłosa długo siedziała w ciepłej wodzie w wannie. W końcu wyszła i w piżamie ruszyła do swojego pokoju. Położyła się na łóżku i zasnęła. Tutaj, w Przejściu, nigdy nie ma się problemów z zaśnięciem. Chcesz spać, to automatycznie tak się dzieje. Około trzeciej w nocy Alice wyciągnęła Lenę z łóżka.
     - Co się dzieje? - zapytała zaspanym głosem.
     - Nico... a z resztą, sama zobaczysz - odpowiedziała opiekunka.
     Pobiegły do jego pokoju. W progu Lena stanęła jak zamurowana. Jej przyjaciel stawał się... jakby przeźroczysty. Podeszła do niego jak najszybciej. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale chłopak jej przerwał:
     - Nic nie mów. Zostało mało czasu. Mnie już nie będzie. Dokonaj właściwej decyzji. - Z każdym słowem Nico stawał się bardziej przeźroczysty. - Wiesz o czym mówię. Stań po tej dobrej stronie, a która to jest, sama musisz zdecydować. Cały świat w twoich rękach. Mój czas już nadszedł. Odchodzę z Przejścia, nikt nie odprawił rytuału. A ty wrócisz, za trzy dni do świata całkiem żywych. Nie zawiedź mnie. Będę nad tobą czuwał, tam z Góry - wskazał na niebo, przez okno dachowe. Rozmawiaj ze mną w myślach czasem, usłyszę cię i odpowiem. Nigdy cię nie zapomnę, panno Dollengenger i mam nadzieję, że ty też będziesz pamiętać o kolegach i koleżankach z Przejścia, a szczególnie Nicolasa Blunta. Żegnaj. Jeszcze się spotkamy, za... kilkadziesiąt lat. - I po prostu rozpłyną się w powietrzu. Zniknął. Lena wybuchnęła płaczem. Właśnie jej przyjaciel umarł. Tym razem tak na prawdę, na zawsze. Dziewczynka płakała przez całą noc. Właściwie to nawet nie wiedziała kiedy i jak znalazła się w swoim pokoju. Jedyną pamiątką po Nico był jego zegarek, który zabrała z jego szafki nocnej.
     Rano obudziła ją Camille. Ona tez miała zaczerwienione oczy, co świadczyło, że ona też płakała.
     - Czas na śniadanie - powiedziała szybko i wybiegła z pokoju pociągając nosem. Lena wstała i przeglądnęła się w lustrze. Wyglądała okropnie; czerwone oczy, ciemn cienie pod oczami i ślady zaschniętych łez. Przebrała się w za dużą, czarną bluzę i jeansy w tym samym kolorze. Na bose stopy włożyła swoje ulubione trampki. Umyła twarz, włosy rozczesała i związała w koński ogon na czubku głowy. Wyszła z pokoju i ruszyła do jadalni. Już na pierwszy rzut oka było wiać, że wszyscy lubili Nico. Nikt się nie śmiał, wszyscy byli ubrani na czarno na znak żałoby i mieli smutne oczy. Lena zajęła swoje miejsce i popatrzyła w swoją prawą stronę. Nikogo tam nie było, przecież to miejsce, byłe miejsce Nico. Dziewczyna poczuła, że łzy zbierają jej się w kącikach oczu, a jedna zagubiona spłynęła po jej policzku. Otarła ją wierzchem dłoni. Nic nigdzie nie było słychać. W końcu rozległ się gong, który powiadomił wszystkich, że czas na poranny trening, czyli po prostu ćwiczenia. Później lekcje z Alice, obiad i czas wolny. Jak zwykle poszliśmy do naszego smoka, któremu nadal nie wymyśliliśmy imienia. Dni mijały, a Lena stawała się coraz słabsza. Nie wiedziała co się dzieje. Dziesiątego dnia pobytu zaczęła znikać, tak samo jak kilka dni wcześniej Nico.
     - Jeśli zamienisz się w kolorową mgiełkę - powiedział Carl - to znaczy, że ktoś odprawił rytuał, a jeśli znikniesz to... no cóż, umierasz. Tak całkiem.
     Chwilę później zamiast Leny w Przejściu latały kolorowe obłoczki, a sama dziewczyna wylądowała w ciemnym pomieszczeniu. Przestraszyła się.
     - Lena Dollengenger - odezwał się ktoś z cienia grubym, męskim tonem. - Czekałem na ciebie.

________________________________________________________
Jest nowy rozdział C:
Mam nadzieję, że się chociaż trochę spodoba, bo szczerze mówiąc to myślę, że mi nie wyszedł ;/
Proszę o szczere opinie na temat rozdziału. :)
A, i już bym zapomniała XD Zamierzam przestać pisać na jakiś czas o Nelly (jak może zauważyliście) XD Możliwe, że jeszcze kiedyś do niej wrócę, ale to nie jest pewne. 
Czytasz? Skomentuj! Lepiej mi się pisze jak wiem, że ktoś to czyta XD

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 8

Instytut oraz tęczowy kotek

     W południe Nelly ruszyła w poszukiwaniu ruin kościoła przy South Street. Nie było to daleko,ale i tak trochę się zmęczyła, ponieważ musiała nieść ciężką walizkę. Jocelyn miała rację, ktoś na nią czekał. Była dosyć wysoka, miała jakieś siedemnaście lat, długie czarne włosy i brązowe oczy. Podbiegła do Nelly pomimo długiej, czarnej sukienki i wysokich szpilek.
     - Jestem Isabelle. A ty? - przywitała się.
     - Nelly - odpowiedziała jej. - Co ja tu robię? - zapytała i dodała nieco obrażonym tonem - Nikt wcześniej nie chciał mi powiedzieć.
     - To nie moje zajęcie - pokręciła głową, wprawiając tym samym włosy w ruch. - Zaprowadzę cię do Hodge'a. On jest od tłumaczenia. Tylko się go nie przestrasz - dodała z lekkim uśmieszkiem i ruszyła w stronę starych, pokruszonych, marmurowych schodów.
      - Ej! - zaprotestowała Nelly. - Mam wejść do kościoła, który może się w każdej chwili zawalić. 
      - Nic się nie zawali. To coś w rodzaju magii. Niektóre rzeczy są inne niż się wydaje.
     Nelly dalej miała wątpliwości, ale weszła do środka. Wcale nie było tam nic zawalone. Wręcz przeciwnie. Piękny korytarz ze złotą windą na jego końcu. Isabelle poprowadziła mnie prosto do niej i wcisnęła duży, czerwony guzik. Pojechałyśmy w górę. Izzy przekazała mnie swojemu starszemu bratu, Alecowi, który poprowadził mnie pod wielkie, drewniane drzwi. Alec wyglądał na osiemnaście lat, miał krótkie, czarne włosy i ciemnobrązowe oczy. Był podobny do Isabelle albo raczej ona do niego.
     - Tam jest Hodge. Wejdziesz tam sama. - Alec już miał odejść, ale dodał jeszcze - Zostaw tutaj walizkę.
     Nelly weszła i zobaczyła coś, czego się nie spodziewała. Myślała, że Hodge bedzie wyglądał jak jakiś potwór czy coś w tym stylu. Wyglądał w miarę normalnie. Jedyne co różniło go od innych ludzi, były czerwone oczy. Kiedy Nelly pierwszy raz na nie spojrzała naprawdę się przestraszyła. Pewnie wypuściłaby walizkę z ręki, gdyby nie to, że już jej nie niosła.
     - Dzień dobry - powiedziała cicho.
     - O! Panna Nelly Dollengenger, tak? - kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Czekałem na ciebie. Akurat mi przypadło, żeby powiedzieć ci, że masz brata.
     - Ale ja wiem. Ma na imię Simon.
     - Nie, nie. Chodzi o innego brata. Tak jest jeszcze jeden, tylko, że ten jest przyrodni. Nazywa się Jonathan Morgenstern i jest synem najgroźniejszego Nocnego Łowcy w tym stuleciu.

***

     Lena poszła z Nico do wielkiej sali z dużym stołem. Siedziało przy nim jakiś tuzin młodych czarodziejów i trzy osoby około dwudziestu pięciu lat. 
     - Cześć wszystkim - powiedział Nico. - To Lena - zwrócił się do osób siedzących przy stole. - A to Clary, Lucy, Annie, Camille, Sophia, Aline, Alexandra, Andy, Tony, Jack, Charlie, Mike - powiedział do Leny i wskazywał po kolei na młodych czarodziejów. - Opiekunami są Alice, Robert i Carl - pokazał palcem na trzy najstarsze osoby, które skinęły głową. Po sali rozszedł się dźwięk gongu, a zaraz po nim gruby, niski głos męski ogłaszający, że przez następne trzy godziny, można robić co się tylko chce. Lena zaczęła myśleć co ma zrobić z wolnym czasem. Nie minęła nawet minuta, a już ktoś chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz.  Okazało się, że to Nico, Camille, Andy i Mike.
     - Chodź - powiedział Mike. - Myślę, że możemy cię zabrać ze sobą. Tylko się nie przestrasz - dodał z błyskiem w oczach. Pobiegliśmy wszyscy za wielkie krzaki, a tam Lena zobaczyła małego smoka. Był czarny, a kiedy patrzyło się pod światło, barwa zmieniała kolor na granatowy i miał śliczne, duże błękitne oczy. Kiedy zobaczył przybyszy, przekręcił głowę na bok. Posiedział w takiej pozycji kilka minut, po czym rzucił się na Mike'a i zaczął lizać go po twarzy. Lenie wydawało się to trochę dziwne. Zawsze powtarzano, że smoki nie okazują wdzięczności i gryzą wszystko co napotkają na swojej drodze, ale ten był inny. w pewnym sensie, z zachowania, przypominał szczeniaczka.
     - Wsiadaj - powiedziała Camille. - Czas polatać.
     Mimo, że był mały, uniósł piątkę czarodziejów w wieku jedenastu (Lena i Mike), dwunastu (Andy), trzynastu (Camille) i piętnastu (Nico) lat. Latali po całym Przejściu. W końcu wylądowali na pustym polu, na którym nie rosło nic, była tam tylko czarna ziemia, na której leżało mnóstwo misek, garnków, fiolek i wielki kociołek.
     - Zobacz. To nasze eliksiry. Nikt oprócz nas o tym nie wie i nikt nie dostanie się tutaj. No chyba, że pozwolimy. - Nico wydawał się zafascynowany tym wszystkim. Podszedł do jednej z fiolek i wlał jej zawartość do miski. Chwilę nic się nie działo. A później wybuchło. Nico miał całą twarz i włosy czarne od wybuchu. Mimo to nadal się uśmiechał. - Teraz twoja kolej - powiedział do Leny, jednocześnie odkładając na miejsce naczynia. Dziewczyna podeszła, wybrała garnek z zieloną cieczą i fiolkę z tęczowymi kostkami. Wrzuciła kostki do garnka i odsunęła się na bezpieczną odległość, tak na wszelki wypadek. Zamiast wybuchnąć, z cieczy i kostek powstała wielokolorowa galaretka, która na dodatek sama wychodziła z naczynia. Wykopała sobie dołek, weszła do niego, zasypała się glebą i w sekundzie w tym miejscu nie było małej górki ziemi, tylko wystające małe łapki. Lena podbiegła i odkopała resztę ciałka dawnej galaretki. Teraz była małym, tęczowym kotkiem. Zwierzątko wskoczyło zaskoczonej dziewczynie na ręce i zaczęło układać się do spania.
     - Jak ... jak ty to zrobiłaś? - zapytała Camille.
     - Nie wiem - odpowiedziała Lena zgodnie z prawdą. - Po prostu wiedziałam, że muszę tak zrobić. - Nico wymienił zaniepokojone spojrzenie z Andy'm.
     - Wracamy do Wielkiej Sali. Musimy porozmawiać z Carlem. Natychmiast.
______________________________________________________
Rozdział pojawia się niedługo po poprzednim, ponieważ nie wiem, 
kiedy znowu będę miała dostęp do laptopa :C
A co do rozdziału, to mam nadzieję, że się Wam spodoba.
I proszę o komentarze. Lepiej mi się pisze, jak wiem, że ktoś to w ogóle czyta :)

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 7

Wolni i żywi

     Nelly obudziła się. Minęło już pół roku od zamknięcia jej na strychu. Spojrzała w bok, na łóżko brata, ale jego tam nie było. Rozglądnęła się po pokoju i zauważyła, że świeci się światło w łazience.
    - Super. - pomyślała.
     Dziewczyna wyskoczyła z łóżka i  ubrała się . Zobaczyła, że ktoś otwiera drzwi. To była mama.
     - Nelly... - zaczęła, ale córka jej przerwała.
     - Kiedy.nas.stąd.wypuścicie? - powiedziała przez zaciśnięte zęby Nelly.
     - Właśnie po to przyszłam. Jesteście wolni. - oznajmiła, wstała i wychodząc, rzuciła przez ramię - Weźcie wszystkie swoje rzeczy. Nigdy tu nie wrócicie. - I już jej nie było.
     - SIMOON! - krzyknęła Nelly, równocześnie waląc pięścią do drzwi łazienki, które niespodziewanie otworzył jej brat i uderzyły ją w głowę. - Jesteśmy wolni. Możemy wyjść. Tylko zabierz wszystko, bo już tu nigdy nie wrócimy. - oznajmiła, jednocześnie trzymając dłoń na bolącym czole.
     Wyrobili się dosyć szybko, bo w pół godziny, biorąc pod uwagę to, że mieli tutaj dużo rzeczy, które przynosili im rodzice.
    - Wreszcie wolni - myśleli idąc do swoich dawnych pokoi i rzucając się na łóżko. Oboje błyskawicznie zasnęli.
    Obudziły ich dziwne odgłosy wydobywające się z kuchni. Zbiegli szybko po schodach i zobaczyli swoją matkę walczącą z jakimś czymś. Było to wysokie na jakieś półtora metra, prawie okrągłe z czterema łapami jak u psa, miało też ogon, który wyglądał ja wąż, a na jego końcu był kolec. A Jocelyn jak, gdyby nigdy nic raz po raz waliła go patelnią po ciele. Trudno nazwać u tego czegoś którąkolwiek część ciała. Jocelyn chyba znudziła się patelnia, bo chwyciła, leżący na blacie, świecący miecz. Nie, nie miecz świetlny, ten nie świecił tak jak miecze świetlne, tylko z niego wydobywała się tęczowa poświata. Nelly cicho pisnęła, kiedy jej mama zamachnęła się bronią i przecięła potwora na pół, a on ... po prostu zniknął.
     - Co ... co to było? - zapytał bardzo zdziwiony i lekko przestraszony Simon.
     - To był demon. Tak dokładniej wyklęty - odpowiedziała Jocelyn, takim tonem, jakby nic się nie stało.
     - Ale skąd to coś się tu wzięło? - chciała wiedzieć Nelly.
     Jocelyn popatrzyła na nią, jakby zapytała się jakiego koloru są pomarańcze.
     - Nie ważne - powiedziała. - Czas, żebyś odwiedziła instytut, Nelly. A ty Simon, lepiej idź na górę.
     - Instytut? Co to jest? I gdzie? Kto tam jeszcze będzie? - zasypywała matkę pytaniami.
     Jocelyn wytłumaczyła Nelly, że to takie miejsce, gdzie będzie bezpieczna, i jeszcze, że będzie tam kilka osób w jej wieku, a mieści się w ruinach starego kościoła przy South Street, gdzie będzie czekać na nią jeden z mieszkających tam nastolatków.
     Nelly wstała i już miała wejść na schody, kiedy odezwała się Jocelyn:
     - I spakuj się. Będziesz tam mieszkać. Pójdziesz tam jutro.
     Dziewczyna pobiegła do swojego pokoju i spakowała się. Rzuciła się na łóżko i leżąc z słuchawkami w uszach, myślała o tym, co powiedziała jej mama.

***

     Lena obudziła się w dużym, pomalowanym na biało pokoju. Było tam wielkie okno, do którego dosunięte było dwuosobowe łóżko. Na jednej ze ścian była biała, pusta, drewniana półka. Na przeciwko łóżka była trzydrzwiowa szafa, również pomalowana na biało. Na lewo były, o dziwo, czarne drzwi. Lena wyjrzała przez okno i zobaczyła, coś w rodzaju parku. Drzewa, krzewy, kwiaty, alejki i ławeczki. Spojrzała na siebie w lustrze, które stało oparte o ścianę. Była ubrana tak samo, jak w dniu śmierci; luźny zielony sweter i czarne rurki. Nie wiedziała jak, ale zniknęła jej kurtka i kozaki. Podciągnęła sweter i odwróciła się tyłem. Tam gdzie powinna być dziura, albo chociaż rana po nożu, była tylko mało widoczna blizna. Poprawiła ubrania, żeby leżało tak jak powinno.
     - Gdzie ja jestem? - zapytała sama siebie. - Przecież umarłam.
     - Tak, umarłaś. A teraz jesteś w miejscu, zwanym Przejściem. Trafiają tu wszyscy niepełnoletni czarodzieje, który zginęli. Będziesz tutaj miesiąc. Jeśli ktoś odprawi rytuał, który ma na celu wskrzeszenie ciebie, wtedy wracasz do świata żywych. Jeśli w ciągu miesiąca nikt tego nie zrobi, idziesz na sąd. - odezwał się głos, dochodzący z cienia. Lena odwróciła się w tym kierunku, wtedy wyszedł zza szafy chłopak, mający na oko piętnaście lat. Był ubrany w jeansowe spodnie, białą koszulkę i buty w tym samym kolorze. Na ręce miał zegarek. - Jestem Nico - przywitał się z uśmiechem i wyciągnął rękę.
     - Lena - odwzajemniła uśmiech i potrząsnęła ręką nowo poznanego kolegi.
     - Chodź - powiedział. - Przedstawię cię wszystkim i opowiem ci, co tutaj robimy.
     Turkusowowłosa kiwnęła głową i ruszyła za Nico.

__________________________________________________________________
Jest nowy rozdział. Trochę długo go nie było, ale nie miałam dostępu do laptopa :C
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. 
Według mnie nie jest najgorszy, ale też jakiś super to też nie jest.
Za błędy, których nie zauważyłam, z góry przepraszam.
Czytasz? Skomentuj! To pomaga :)

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 6

List

     Lena wpatrywała się w to zdanie przez dłuższą chwilę. Nagle szybko wstała i wybiegła z pomieszczenia nie zważając na wołającego ją Draco. Po policzkach płynęły jej łzy. Postanowiła udać się do sowiarni, żeby wysłać list do ojca. Po drodze wpadła na jakiegoś ucznia.
- Hej, uważaj! - powiedział, jak się okazało, Harry trochę zbyt ostro niż powinien.
- Przepraszam  - odpowiedziała łamiącym się głosem. Zauważając, że dziewczyna płacze gryfon przytulił ją.
- Już spokojnie. Nic się nie stało. Nie płacz już. - starał się ją uspokoić. - Gdzie idziesz?
- Do sowiarni - Lena próbowała powstrzymać łzy. - Wiesz jak tam dojść?
Harry kiwnął głową i zaprowadził ślizonkę na miejsce.
- Wiesz - powiedział. - Zaczynam zauważać, że nie wszyscy ze Slytherinu są źli i pozbawieni uczuć. - uśmiechnął się zakłopotany.
- Ja też myślałam źle o gryfonach, że są zarozumiali i dumni. - Lena była lekko zawstydzona tym wyznaniem. 
- Muszę iść - oznajmił Harry. - Porozmawiamy jeszcze kiedyś?
- Jasne. - kąciki jej ust uniosły się ku górze, a chłopaka już nie było. Wyciągnęła z torby to co było jej potrzebne i zaczęła pisać list.
  "Tato,
   dlaczego zabiłeś Rudolfa Lestrange'ra?! Jak mogłeś?! Jak mogłeś zabić swojego kolegę?! Kim ty jesteś? Nie wierzę, że jesteś tak okropny, a ja córką takiej osoby..."

     Przywiązała list do nóżki jednej z sów i zapłakana pobiegła z powrotem do gabinetu Filcha. Skuliła się w kącie pokoju i zasłoniła dłońmi twarz. 
- Co się dzieje? - zapytała Malfoy. Poczekał dwie minuty i nie dostał odpowiedzi. - Lena. Co się stało? - spróbował znowu. Dziewczyna wyciągnęła z torby teczkę jej ojca.
- Zobacz - podała mu ją. - Przeczytaj. No dalej. - mówiła.- Takiego mam tatę. - znowu wybuchnęła płaczem. Draco przytulił Lenę. Siedzieli tak chwilę. Usłyszeli, że ktoś otwiera drzwi. Dziewczyna szybko wytarła oczy i zaczęli wkładać sterty teczek do szafki.
- Skończyliście? - zapytał Filch, a oni przytaknęli. - Możecie iść. - oznajmił, a młodzi ślizgoni wyszli. 
     Wracali do dormitorium. Po drodze spotkali Lunę. Obie dziewczyny zatrzymały się i zaczęły rozmawiać. Draco przewrócił tylko oczami, pożegnał się i poszedł dalej sam. Lena dotarła do dormitorium dopiero o dwudziestej trzeciej. Wykąpała się, umyła włosy, zęby, przebrała w piżamę i ruszyła do łóżka. Na schodach do sypialni zawróciła i usiadła na sofie przed kominkiem przykryta czarnym kocem w zielone kropki, który leżał obok. Siedziała tak dosyć długo, aż w końcu ktoś delikatnie dotknął jej ramienia. Zaskoczona drgnęła lekko i odwróciła głowę i zobaczyła Blaise'go. Usiadł obok niej i przesunął koc również na siebie. 
- Co robisz w nocy w salonie? - zapytał.
- Nie chce mi się spać. - odpowiedziała nie mówiąc mu całej prawdy. 
    Siedzieli tak ponad godzinę, aż Lena zasnęła. Blaise, żeby jej nie obudzić, również zasnął w pozycji siedzącej na sofie przed kominkiem. 


     Oboje rano obudził Draco. 
- Wstawać. - potrząsnął nimi. - Macie pół godziny do zajęć. Niestety śniadanie przegapiliście - uśmiechnął się, gdy skończył mówić. Blaise westchnął teatralnie i zaczął wstawać z sofy. Lena była szybsza. Podniósła się szybciej niż on i pobiegła do łazienki.
- Dziewczyny - powiedział i przewrócił oczami, na co Draco pokiwał głową. Piętnaście minut później koleżanka dwóch chłopców wyszła z łazienki i skierowała się do sypialni, gdzie leżał jej kufer. Wyszła po chwili ubrana w bordowe spodnie i czarną, luźną bluzę.
- Ty nie umiesz ubrać spódnicy ani sukienki? - zapytał retorycznie i nie czekając na odpowiedź dodał - Założę się, że nie ubierzesz ich też dzisiaj.
- Mogę ubrać. - stwierdziła. - Zgodzę się nawet na to, żebyś to ty ją wybrał.
Draco wybrał dla niej czarną, skórzaną spódnicę, białą bluzkę na ramiączkach i czarne trampki przed kostkę. Ładnie wyglądała w spódnicy Pansy. Przeglądając się w lustrze zmarszczyła nos z niezadowolenia, ale nie odezwała się ani słowem, w końcu sama mu na to pozwoliła. Jej znajomi od razu zauważyli, że jest ubrana jak zwykle. Niestety osoby, które nie darzyły ją sympatią w równym stopniu jak ona nie oszczędzili złośliwych uwag pod jej adresem. 


***

    Pierwszy semestr dobiegł końca i większość uczniów wyjeżdżała do domu na ferie. Lena nie chciała jechać do domu, jeśli mogła tak nazwać budynek z rodzicami, którzy trzymali ją na brudnym strychu. Blaise miał cały wolny czas spędzić w domu Draco. Blondyn zaproponował to również jej, a dziewczyna zgodziła się na to. 
- Lepiej być u niego niż u mnie - stwierdziła w myślach. 
Spakowała kufer i następnego dnia siedzieli w pociągu do Londynu. Dojechali na miejsce i teleportowali się do domu Malfoy'ów. Zostawili kufry w środku i ruszyli w trójkę na spacer. Przechodzili właśnie obok mugolskiego sklepu z ciepłymi napojami na wynos. Draco wszedł do środka by kupić dla wszystkich po kubku gorącej czekolady, a Lena z Blaise czekali na zewnątrz. W sklepie było mało miejsca i niezbyt wygodnie byłoby siedzieć w tym tłocznym lokalu. Szybko się ściemniało, a Draco wciąż nie wracał. Było już całkiem ciemno. Lena wydała z siebie cichy okrzyk, a chwilę później osunęła się na ziemię. Zdziwiony Blaise zobaczył wystający z jej pleców sztylet.

________________________________________
Więc jest już nowy rozdział :)
Mam nadzieję, że się spodobał, bo nie zbyt miałam pomysł ;/
Proszę o szczere opinie w komentarzach :)