piątek, 14 marca 2014

Rozdział 7

Wolni i żywi

     Nelly obudziła się. Minęło już pół roku od zamknięcia jej na strychu. Spojrzała w bok, na łóżko brata, ale jego tam nie było. Rozglądnęła się po pokoju i zauważyła, że świeci się światło w łazience.
    - Super. - pomyślała.
     Dziewczyna wyskoczyła z łóżka i  ubrała się . Zobaczyła, że ktoś otwiera drzwi. To była mama.
     - Nelly... - zaczęła, ale córka jej przerwała.
     - Kiedy.nas.stąd.wypuścicie? - powiedziała przez zaciśnięte zęby Nelly.
     - Właśnie po to przyszłam. Jesteście wolni. - oznajmiła, wstała i wychodząc, rzuciła przez ramię - Weźcie wszystkie swoje rzeczy. Nigdy tu nie wrócicie. - I już jej nie było.
     - SIMOON! - krzyknęła Nelly, równocześnie waląc pięścią do drzwi łazienki, które niespodziewanie otworzył jej brat i uderzyły ją w głowę. - Jesteśmy wolni. Możemy wyjść. Tylko zabierz wszystko, bo już tu nigdy nie wrócimy. - oznajmiła, jednocześnie trzymając dłoń na bolącym czole.
     Wyrobili się dosyć szybko, bo w pół godziny, biorąc pod uwagę to, że mieli tutaj dużo rzeczy, które przynosili im rodzice.
    - Wreszcie wolni - myśleli idąc do swoich dawnych pokoi i rzucając się na łóżko. Oboje błyskawicznie zasnęli.
    Obudziły ich dziwne odgłosy wydobywające się z kuchni. Zbiegli szybko po schodach i zobaczyli swoją matkę walczącą z jakimś czymś. Było to wysokie na jakieś półtora metra, prawie okrągłe z czterema łapami jak u psa, miało też ogon, który wyglądał ja wąż, a na jego końcu był kolec. A Jocelyn jak, gdyby nigdy nic raz po raz waliła go patelnią po ciele. Trudno nazwać u tego czegoś którąkolwiek część ciała. Jocelyn chyba znudziła się patelnia, bo chwyciła, leżący na blacie, świecący miecz. Nie, nie miecz świetlny, ten nie świecił tak jak miecze świetlne, tylko z niego wydobywała się tęczowa poświata. Nelly cicho pisnęła, kiedy jej mama zamachnęła się bronią i przecięła potwora na pół, a on ... po prostu zniknął.
     - Co ... co to było? - zapytał bardzo zdziwiony i lekko przestraszony Simon.
     - To był demon. Tak dokładniej wyklęty - odpowiedziała Jocelyn, takim tonem, jakby nic się nie stało.
     - Ale skąd to coś się tu wzięło? - chciała wiedzieć Nelly.
     Jocelyn popatrzyła na nią, jakby zapytała się jakiego koloru są pomarańcze.
     - Nie ważne - powiedziała. - Czas, żebyś odwiedziła instytut, Nelly. A ty Simon, lepiej idź na górę.
     - Instytut? Co to jest? I gdzie? Kto tam jeszcze będzie? - zasypywała matkę pytaniami.
     Jocelyn wytłumaczyła Nelly, że to takie miejsce, gdzie będzie bezpieczna, i jeszcze, że będzie tam kilka osób w jej wieku, a mieści się w ruinach starego kościoła przy South Street, gdzie będzie czekać na nią jeden z mieszkających tam nastolatków.
     Nelly wstała i już miała wejść na schody, kiedy odezwała się Jocelyn:
     - I spakuj się. Będziesz tam mieszkać. Pójdziesz tam jutro.
     Dziewczyna pobiegła do swojego pokoju i spakowała się. Rzuciła się na łóżko i leżąc z słuchawkami w uszach, myślała o tym, co powiedziała jej mama.

***

     Lena obudziła się w dużym, pomalowanym na biało pokoju. Było tam wielkie okno, do którego dosunięte było dwuosobowe łóżko. Na jednej ze ścian była biała, pusta, drewniana półka. Na przeciwko łóżka była trzydrzwiowa szafa, również pomalowana na biało. Na lewo były, o dziwo, czarne drzwi. Lena wyjrzała przez okno i zobaczyła, coś w rodzaju parku. Drzewa, krzewy, kwiaty, alejki i ławeczki. Spojrzała na siebie w lustrze, które stało oparte o ścianę. Była ubrana tak samo, jak w dniu śmierci; luźny zielony sweter i czarne rurki. Nie wiedziała jak, ale zniknęła jej kurtka i kozaki. Podciągnęła sweter i odwróciła się tyłem. Tam gdzie powinna być dziura, albo chociaż rana po nożu, była tylko mało widoczna blizna. Poprawiła ubrania, żeby leżało tak jak powinno.
     - Gdzie ja jestem? - zapytała sama siebie. - Przecież umarłam.
     - Tak, umarłaś. A teraz jesteś w miejscu, zwanym Przejściem. Trafiają tu wszyscy niepełnoletni czarodzieje, który zginęli. Będziesz tutaj miesiąc. Jeśli ktoś odprawi rytuał, który ma na celu wskrzeszenie ciebie, wtedy wracasz do świata żywych. Jeśli w ciągu miesiąca nikt tego nie zrobi, idziesz na sąd. - odezwał się głos, dochodzący z cienia. Lena odwróciła się w tym kierunku, wtedy wyszedł zza szafy chłopak, mający na oko piętnaście lat. Był ubrany w jeansowe spodnie, białą koszulkę i buty w tym samym kolorze. Na ręce miał zegarek. - Jestem Nico - przywitał się z uśmiechem i wyciągnął rękę.
     - Lena - odwzajemniła uśmiech i potrząsnęła ręką nowo poznanego kolegi.
     - Chodź - powiedział. - Przedstawię cię wszystkim i opowiem ci, co tutaj robimy.
     Turkusowowłosa kiwnęła głową i ruszyła za Nico.

__________________________________________________________________
Jest nowy rozdział. Trochę długo go nie było, ale nie miałam dostępu do laptopa :C
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. 
Według mnie nie jest najgorszy, ale też jakiś super to też nie jest.
Za błędy, których nie zauważyłam, z góry przepraszam.
Czytasz? Skomentuj! To pomaga :)

5 komentarzy:

  1. Meeega *-* Nie moge sie doczekać nastepnego rozdziału... Mam nadzieje, że ktoś odprawi ten rytułał <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że nikt nie odprawi tego rytułał BUAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHHA! Jestem zua.
    Nico? Naprawdę? Nie masz już co wymyślać tylko z książki? Kaja, błagam Cię! To ma być twoja twórczość, a nie Riordana!
    Nelly! Przynajmniej ona!
    Dary Anioła? KAJA!!
    Tak więc: Nawet fajny, ale trochę plagiat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plagiat byłby, gdybym coś przepisała, a nie jak byłoby to samo imię, czy nazwa jakaś. Czepiasz się szczegółów, Kasiu ;3 Ale jak takie złe, to mogę przestać pisać :)
      ~Nieoficjalna.

      Usuń
  3. oo ja też chciałam zrobić chłopaka o imieniu Nico ^-^ co rozdział, to lepszy!

    OdpowiedzUsuń